Same chłopy

W prezydenckim sondażu IBRiS trzej politycy różnych opcji idą łeb w łeb, a lekko prowadzi Rafał Trzaskowski. Na ponad rok przed wyborami takie badanie to polityczna ciekawostka, ale nie należy jej lekceważyć. Pokazuje stan rzeczy w tej dziedzinie. Po pierwsze, że wśród kandydatów, o których szanse pytała sondażownia, nie ma kobiety. Po drugie, że pula wydaje się zamknięta: będziemy wybierać prawdopodobnie między Hołownią a kimś wystawionym przez Kaczyńskiego.

W badaniu trzech polityków gromadzi po mniej więcej jednej czwartej potencjalnych głosów: Trzaskowski, Morawiecki i Hołownia. Co ważne, najwięcej w porównaniu z poprzednim sondażem stracił Trzaskowski, a najwięcej zyskał Hołownia. Reszta potencjalnych kandydatów – Bosak, Biedroń, Kosiniak-Kamysz – jest daleko w tyle.

Po doświadczeniu z ośmioletnią prezydenturą Andrzeja Dudy blask tego urzędu zgasł całkowicie. Duda okazał się najgorszym prezydentem po 1989 r. – ślepo posłusznym narzędziem PiS. Służył partii, pozostawił bezpieczeństwo państwa i politykę zagraniczną w rękach polityków nieudolnych, ze szkodą dla naszych interesów. Odchodzi bez żadnego trwałego dorobku, w stylu operetkowym, ściskając się z przestępcami i grożąc Sejmowi, że będzie seryjnie sabotował proces legislacyjny.

Startować po Dudzie to jednak nie będzie spacerek po różach. Koalicji demokratycznej zwycięstwo jej kandydata pomoże politycznie i wizerunkowo. Nie będzie sypał piachu w tryby prac sejmowych. A jeśli będzie nim Hołownia, to można się spodziewać, że będzie to model prezydentury obywatelskiej, wychodzącej nie tylko do rządzących, ale też do społeczeństwa, choć nie w sposób populistyczny.

Nie mamy pewności, czy Trzaskowski ma ochotę wstąpić drugi raz do tej samej rzeki. Przegrana z Dudą nie była dyskwalifikująca – zwłaszcza że miał przeciwko sobie cały aparat państwowy kontrolowany przez PiS – ale jednak była przegraną. Trzaskowski może nie mieć takiej ambicji, by się teraz odegrać na jakimś iksie z PiS, może mu wystarczyć wygrana prezydentury stołecznej w rywalizacji z ponoć wschodzącą gwiazdą tej partii – Tobiaszem Bocheńskim, o ile PiS go wystawi w tej konkurencji.

Nie wiemy, czy za rok koalicja rządząca zdecyduje się nie wystawiać więcej niż jednego kandydata na prezydenta RP. Tak byłoby najrozsądniej, ale zależy to od bilansu pierwszego roku rządu Tuska. Na razie prócz Hołowni w kuluarach sejmowych nie wymienia się innego nazwiska. Jeśli Kaczyński wystawiłby Morawieckiego, szanse Hołowni by wzrosły, bo były premier jest całkowicie zużyty politycznie i moralnie, a sam Kaczyński to widzi. Ale może nie mieć nikogo innego w zanadrzu. Bo przecież nie Szydło czy Czarnka.

To, że wśród „papabili” nie ma kobiety, jest zgniłym owocem polityki polskiej ostatnich lat, nie tylko pisowskiej. Wymuszona przez ówczesną sytuację polityczną wymiana Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego przekreśliła chyba na długo opcję kobiety prezydenta Polski. Wystawienie przez lewicę Millera Magdaleny Ogórek, późniejszej gwiazdy pisowskiej TVP, też nie pomogło przekonać politycznego patriarchatu, że kobieta może w Polsce być nie tylko premierą, ale i prezydentą (sorry, to nie ja wymyśliłem „ministrę”).