Pojednanie

Na nowy rok prezydent Duda spod kiczowatego portretu Lecha Kaczyńskiego przemówił do rodaków Mastalerkiem. Zamiast złożyć życzenia i skończyć po trzech minutach, wdał się w rozważania o nowej sytuacji politycznej, tak jakby chciał przypomnieć nowemu rządowi, że on wciąż jest prezydentem i może Tuskowi przyłożyć.

Styl Mastalerka to konfrontacja i takie będą ostatnie miesiące prezydentury Dudy. Tusk natychmiast zareagował na zaczepkę w swoim ironicznym stylu, dziękując za cud przemiany prezydenta w obrońcę konstytucji i praworządności. W swoim orędziu noworocznym premier obiecał, że spełni wyborcze obietnice o rozliczeniu i naprawieniu zła i krzywdy, a zarazem o pojednaniu. Mało kto wierzy, że z pisowcami można się pojednać. Duda mówiący Mastalerkiem czy Jan Pietrzak grzmiący w neoTVPiS, że znajdą się baraki w Oświęcimiu i Treblince dla imigrantów, to najświeższe przykłady. Ale Tuskowi nie chodzi o kicz pojednania, tylko o coś dużo trwalszego.

Nie ma bowiem sprzeczności między dążeniem do pojednania społecznego a pociągnięciem do odpowiedzialności konkretnych osób, którym w uczciwy i rzetelny sposób udowodni złamanie prawa niezależny od rządzącej władzy wymiar sprawiedliwości.

Pojednanie, o jakim mówił obecny premier,  ma historyczne precedensy. W USA po krwawej wojnie domowej między Unią a Konfederacją. W Polsce odrodzonej w 1918 r. W Niemczech po upadku reżimu nazistowskiego. We Włoszech po upadku faszyzmu. W Hiszpanii po upadku frankizmu. W Europie Środkowo-Wschodniej po upadku Rosji sowieckiej. Wszędzie nowa władza rozliczała przestępczych funkcjonariuszy reżimów i budowała konsens wokół demokracji. Oczywiście nie szło to łatwo i nie zawsze skutecznie, ale kierunek był jasno wytyczony.

Nie znaczy to, że wszędzie nagle znikają pokonane ideologie i siły polityczne, a wszyscy padają sobie w ramiona i obiecują, że nigdy więcej. Pojednanie, o jakim mowa, polega na zmianie ustrojowej, którą akceptuje większość społeczeństwa.

Tak jak było w Polsce po 1989 r. Obrońców „realnego socjalizmu” było tylu, co kot napłakał, kiedy powstał rząd Tadeusza Mazowieckiego. Pojednanie oznacza, że ludzie chcą zmiany z różnych przyczyn, ale we wspólnym poczuciu, że jest potrzebna, by kraj szedł do przodu, a nie buksował. Tego mogą pragnąć wyborcy prawicy, centrum i lewicy. Nie pragną tego tylko ekstremiści, dla których im gorzej, tym lepiej.

Takie pojednanie nie wyklucza sporu w ramach prawa. Spór jest normalny i pożądany w systemie demokratycznym. Dzięki niemu obywatele podejmują decyzje wyborcze. Słuchają różnych argumentów, oceniają je przez pryzmat swoich doświadczeń, wartości i interesów. Ale przyjmują do wiadomości, że w wolnych wyborach ich faworyci raz wygrywają, a innym razem przegrywają.

Kiedy przegrają, gratulują zwycięzcom i przekazują im władzę bez zbędnej zwłoki, bo państwo potrzebuje ciągłości i stabilności. Destrukcyjną alternatywą jest odrzucenie wyniku wyborów bez przekonujących dowodów fałszerstwa. Tę drogę – w istocie antydemokratyczną i antypaństwową – wybrał obóz Trumpa w USA, wywołując kryzys w najpotężniejszym państwie świata zachodniego.

W Polsce przegrany obóz Kaczyńskiego nie posunął się tak daleko, jednak nie zaakceptował psychologicznie ani politycznie utraty władzy, wywołując obawy, że będzie działał tak, jakby nowy rząd Donalda Tuska nie był prawdziwym rządem, tylko ekspozyturą obcych interesów. To jest postawa antypolska i antypaństwowa, obrażająca wyborców koalicji 15 października.

Były szef CBA Paweł Wojtunik przestrzegł, że ludzie Kaczyńskiego chcą się okopać w swoim „podziemno-partyzanckim” państwie i prowadzić wojnę na wyniszczenie z rządem Tuska. Z tymi ludźmi pojednanie nie jest ani możliwe, ani pożądane. Tusk nie ich miał na myśli, ale ich wyborców, tę ich część, która odrzuca rewolucyjną zasadę, że im lepiej, tym gorzej.

Pojednanie w rozumieniu demokratycznym oznacza zgodę ponad różnicami na Polskę opisaną w naszej konstytucji. Tej zgody nie było przez osiem lat rządów obozu Kaczyńskiego, dlatego ich obecne wezwania do przestrzegania konstytucji i reguł demokratycznych nie są bynajmniej wiarygodne, to obłudny do cna element ich gry o odzyskanie władzy.

Gdy Tusk mówi o pojednaniu i wspólnocie, to chodzi mu, jak sądzę, o to, co nazywamy „narodem politycznym”. Czyli o poparcie wśród większości społeczeństwa i reprezentujących ją polityków i działaczy społecznych dla demokratycznie przyjętej konstytucji. O wszystko możemy się spierać, ale w jej ramach. A jeśli chcemy ją zmienić, to tylko konstytucyjnie. Tylko i aż tyle.