Sejm na wolności

Co za dzień! Pierwszy test większość demokratyczna zdała celująco i z nawiązką: 265 posłanek i posłów głosowało za powołaniem Szymona Hołowni na marszałka Sejmu. Głos zabrali też obywatele, którzy spontanicznie zaczęli usuwać metalowe zasieki odgradzające gmach Sejmu od Wiejskiej.

To był symbol pogardy i strachu obozu Kaczyńskiego przed niepisowską większością społeczeństwa. Konfrontacyjne wystąpienia Morawieckiego i prezydenta miały popsuć humory demokratom, a były żenadą potwierdzającą, że PiS będzie usiłował być opozycją totalną. Szkoda, że na inaugurację nie przybyli byli prezydenci Wałęsa i Kwaśniewski, bo to był dzień historyczny, początek resetu demokratycznego.

Duda pogroził nowej koalicji rządzącej wetem. W przemówieniu w Senacie mało elegancko, ale celowo, wdał się w rozważania o potrzebie dyskusji o formule izby wyższej. Tak powitał Senat kolejnej kadencji: wasz czas się kończy. Morawiecki przez 40 minut wygłaszał samochwalcze paraexpose, strasząc, podług obecnej linii Kaczyńskiego, rzekomą likwidacją państwa polskiego wskutek proponowanych zmian traktatów europejskich.

Zmiany te, jak wiadomo, są dopiero tematem dyskusji i wymagają zatwierdzenia przez rządy państw członkowskich oraz narodowe parlamenty, co wyklucza pisowski przekaz o rzekomym spisku federalistów. Przekaz Kaczyńskiego pojawił się w przemówieniu marszałka seniora, otwierającym inauguracyjne posiedzenie Senatu. Pojawił się też fizycznie, choć spóźniony o kilka minut, tylko po to, by obrażać KO i Tuska w najgorszym stylu.

Wyglądał chwilami jak stary i chory papież Wojtyła. Ludzie Kościoła trzymali się z dala od mediów, które zresztą do nich się nie garnęły. Za to aż 330 posłanek i posłów wezwało imię Boże podczas składania przyrzeczenia, to mniej o 30 niż w poprzednim Sejmie. Odpowiada to spadającej tendencji w całym społeczeństwie, jeśli chodzi o deklarowanie się jako wyznawcy wiary katolickiej. Nie wszyscy jednak parlamentarzyści dodający „tak mi dopomóż Bóg” muszą być katolikami, co warto zaznaczyć.

Litanie do demokracji i rządów prawa w ustach prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego brzmiały podczas inauguracji szczególnie fałszywie. Obóz Kaczyńskiego był i pozostaje antydemokratyczny: przez osiem lat deptał konstytucję, czyli wielką kartę naszej demokracji. W Polsce albo mamy demokrację konstytucyjną, albo żadną. Duda naciskał na Sejm, aby każdy klub miał swego przedstawiciela w prezydium izby niższej, czyli konfederaci też. Weryfikacja przyszła od razu: poseł Braun zapowiedział w mocnych słowach, że Konfederacja zagłosuje przeciw kandydaturze Witek na ponowne marszałkowanie Sejmowi.

I rzeczywiście: wynik głosowania pokazuje, że również Konfederacja głosowała na Hołownię. Nie wynika z tego oczywiście, że w innych sprawach będzie głosowała z demokratyczną większością. Zaczyna się gra polityczna. Prawdopodobnie głosowali przeciw Witek, żeby poseł Bosak dostał miejsce. Mamy tu dylemat: bojkotować antysystemowców czy traktować ich jako partnerów w tej grze parlamentarnej? Niełatwy dylemat, bo demokratom robić jakieś deale z antydemokratami się nie godzi. Mimo to Bosak, antyeuropejski nacjonalista, został wybrany na jednego z wicemarszałków.

PiS nie ma na razie swego przedstawiciela ani w prezydium Sejmu, kandydatura Witek została odrzucona, ani w prezydium Senatu, gdzie w głosowaniu przepadł senator Pęk. To oznacza, że póki nie wystawi kandydatów akceptowalnych dla większości parlamentarzystów, nie będzie miał wpływu na plan i przebieg prac parlamentarnych. Kaczyński za punkt honoru obrał zdobycie funkcji w nowym Sejmie dla ślepo posłusznej mu marszałek Witek, gotowej łamać dla niego zasady demokracji parlamentarnej. Mimo serii porażek w Pałacu Prezydenckim Andrzej Duda, wygłosiwszy pean na cześć rządu Morawieckiego, powierzył mu wbrew arytmetyce sejmowej misję stworzenia rządu. W gronie samych swoich to jednoznaczna deklaracja Dudy, że jest prezydentem Polski pisowskiej i wierzy w nią szczerze i głęboko. Decyzja przedłuża o kolejne tygodnie magiel, za który winę ponosi obóz Kaczyńskiego i sam Duda.

To ponura groteska, kroplówka polityczna dla najgorszego po 1989 r. polskiego rządu, ale strata czasu dla realnego państwa polskiego, które trzeba podnieść z pisowskiej ruiny wspólnymi siłami demokratów i prodemokratycznych obywateli. To nie było osiem dobrych lat, chyba że dla pisowskiej nomenklatury i pisowskich klientów w biznesie i innych sferach życia publicznego, w tym dla Kościoła. Słychać wycie? Znakomicie.