Koła w ruch!

Demokraci zrobili pierwszy formalny krok na drodze do sformowania nowego rządu. Pokazali – dosłownie – i podpisali umowę koalicyjną. Tę umowę podpisałem z Wami i dla Was, napisał Donald Tusk. Bardzo mądrze, bo to wyborcy, głosujący tak licznie i spontanicznie na ugrupowania demokratyczne, pozwolili im ogłosić „dobrą nowinę” o „bezpiecznej zmianie”.

Nawet w TVPiS transmitowali na żywo ceremonię podpisania umowy, więc wyborcy populistycznej i nacjonalistycznej prawicy mogli po raz pierwszy od ośmiu lat zobaczyć i posłuchać liderów demokratycznych, codziennie zniesławianych i demonizowanych w mediach rządowych. To oznacza, że wiatr historii wieje już także na ziemiach pisowskich.

Podczas ceremonii najbardziej wyluzowany był Szymon Hołownia, wkrótce marszałek Sejmu, a za niecałe dwa lata być może po raz drugi kandydat na prezydenta. Tusk tym razem rozkręcał się wolniej. Na początku swego krótkiego oświadczenia wyglądał na nieco spiętego i wyczerpanego. Optymizmem tryskał jak zwykle Robert Biedroń, który przypomniał, że legalizacja aborcji i oddzielenie państwa od Kościoła to sztandarowe hasła Lewicy. Wszyscy dżentelmeńsko tytułowali Tuska premierem.

Ale realia są dziś takie, że Tusk jeszcze premierem nie jest, a koalicja ma gigantyczną robotę do wykonania, jak obejmie władzę. Żeby wykonać umowę z demokratycznym elektoratem i dla całej Polski, rząd musi się zmierzyć z totalną opozycją wciąż pod przewodem mściwego i sfrustrowanego Kaczyńskiego, otoczonego wściekłymi przybocznymi. Wściekłości nie da się pogodzić z rozsądkiem i zmysłem państwowym. Nie złożyli i nie złożą broni, będą ciągłym ogniem nękali nową władzę ze swych redut, a mają ich mnóstwo, również w Pałacu Prezydenckim. Mogą liczyć na dalsze poparcie Kościoła na wszystkich szczeblach jego machiny, która też będzie walić w „dobrą nowinę”.

Osiem lat hejtu zatruło polską politykę i społeczeństwo głębiej niż dziesięciolecia propagandy peerelowskiej. Miliony głosujące na PiS dalej będą wierzyć, że dojście do władzy demokratów to katastrofa. Uwierzą w każdą podsuniętą im teorię spiskową. Nienawiść do Tuska jest tak silna, że wszelkie racjonalne gesty wobec pisowskiego elektoratu trafią w pustkę. Jak w Ameryce po przegranej populisty Trumpa – podział w społeczeństwie się pogłębi, a nie złagodnieje.

Wciąż groźnym elementem politycznej układanki jest skrajna prawica. Do czego jest zdolna, przekonamy się już 11 listopada i podczas pierwszego posiedzenia nowego Sejmu. Konfederacja, lewica Zandberga i część Trzeciej Drogi będą w nim reprezentacją różnych odmian „symetryzmu”. Ludowcy przez osiem lat współrządzili z Platformą, więc i tym razem mogą być konstruktywnymi partnerami w rządzie Tuska, ale testem będą nie tylko głosowania nad projektami ustaw, ale też zachowanie, gdy nadejdzie pierwszy trudny moment dla koalicji i rządu demokratów. A może nadejść szybko, bo PiS, Konfa i symetryści nie przepuszczą żadnej okazji, by podstawić nogę rządowi Tuska.

Na szczęście Tusk ma największe doświadczenie polityczne i umie komunikować się ze społeczeństwem. Największym skarbem i kapitałem nowej władzy jest jednak ta część społeczeństwa, która miała dość rządów Kaczyńskiego. Rzetelne i szczere podtrzymanie kontaktu ze społeczeństwem to racja bytu rządu demokratycznego.

Już teraz koalicjanci powinni zacząć przygotowania do szybko zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego – może uda się stworzyć wspólna listę? – i samorządowych – może uda się wystawić kandydatów niezwalczających się wzajemnie po stronie demokratycznej? No i zacząć dyskusję o kandydacie na prezydenta. Dopiero prezydent z obozu demokratycznego otworzy szeroko wrota „bezpiecznej zmianie”. Na razie mamy uchyloną furtkę.