Zasieki i zapory

Pisowcy zachowują się już, jakby znali wynik wyborów. Czarnek, jak zwykle drwiąco uśmiechnięty przed kamerami, zapowiada kontynuację deformy oświaty. Horała sugeruje, że Okęcie pójdzie pod młotek. Prezydent Duda podpisuje ustawy zapewniające PiS-owi kontrolę nad prokuraturą, a jemu nad wyłanianiem kandydatów reprezentujących Polskę w gremiach unijnych. Czyli jednak nie są stuprocentowo pewni, że wygrają wybory, i szykują placówki oporu przed demokratami, gdyby Kaczyński musiał odejść.

Załóżmy jednak, że nie odejdzie. Powstaje pytanie, do czego w takim przypadku posłużą powyższe zmiany. Przecież nie byłyby potrzebne, jeśli Kaczyński miałby nadal rządzić. Bo kontroli wtedy nie utraci i nadal będzie zwierzchnikiem politycznym Dudy i Ziobry. Owszem, prezydent może targować się z nim o personalia, ale w końcu ulegnie, jak działo się dotąd. I w tej i w każdej innej sprawie. Na tym przykładzie widzimy, jak trudna będzie sytuacja polityczna po wyborach w obu scenariuszach: przegranej i wygranej obozu Kaczyńskiego. W przypadku jego przegranej wielkim hamulcowym pozostanie Duda.

Donald Tusk zapowiada, że przedstawi sto konkretów na sto pierwszych dni po zwycięstwie nad PiS. Mam nadzieję, że zrobi to tak, by nie ułatwiać Kaczyńskiemu torpedowania zmian, jakie rząd demokratów będzie ewentualnie przeprowadzał. Na razie PiS buduje zasieki i zapory przed ofensywą przeciwników. Chyba nikt nie wątpi, że po przegranej PiS będzie stawiał zaciekły opór przeciwko wszelkim próbom oczyszczenia stajni Augiasza, jaką by pozostawił po odsunięciu go od władzy.

Demokrację mamy od ponad 30 lat. To i dużo, i mało, bo żeby demokracja się zakorzeniła w społeczeństwie, potrzeba znacznie więcej czasu. Przez osiem ostatnich lat obóz Kaczyńskiego ignorował i niszczył demokrację opisaną w naszej konstytucji. Przykłady wszyscy znamy. Nawet silnie ugruntowana demokracja ma trudności z konfederacją skrajnie prawicowych ugrupowań antydemokratycznych – vide Trump.

Korzystają one z demokratycznych praw i swobód do atakowania i podważania demokracji. Sieją do niej nieufność, wykorzystując ignorancję w społeczeństwie i jego podatność na dezinformację w obecnym czasie globalnej przemiany w stosunkach międzynarodowych, ekonomicznych, technologicznych i społecznych. Ludzie nie chcą, nie rozumieją, boją się tych zmian. Garną się do liderów, ruchów i ugrupowań, które im obiecują, że cofną te zmiany tak, żeby było jak dawniej, kiedy czuli się bezpiecznie.

Tylko że to są puste obietnice. Trochę tak, jak było z luddystami, niszczącymi maszyny tkackie w nadziei, że zatrzymają rewolucję przemysłową. Zmiany można przyhamować siłą, ale punktowo, nie globalnie. Polska znalazła się w takiej sytuacji pod rządami Kaczyńskiego. Nie możemy iść do przodu ani się cofnąć. Potrzebujemy zmiany: odsunięcia PiS od władzy, przywrócenia zasad konstytucyjnych, odbudowy relacji z Unią Europejską. Ale nawet w obozie demokratycznym nie ma silnej wiary, że to nastąpi. Taki jest skutek propagandy przez osiem lat trującej serca i umysły milionów Polaków.

PiS zbudował państwo w państwie, a jego likwidacja wymaga wielkich zasobów i determinacji. Dlatego warunkiem podstawowym jest przełom psychologiczny w społeczeństwie, że inna Polska, bez Kaczyńskiego u władzy, jest nie tylko możliwa, ale lepsza dla większości obywateli. Tego dotyczą nadchodzące wybory.