Sygnalista Czaputowicz

Nic tak nie otrzeźwia politycznie jak rozstanie z obozem Kaczyńskiego. W przypadku Jacka Czaputowicza otrzeźwienie zbiegło się z kampanią wyborczą. Były minister spraw zagranicznych w pisowskim rządzie z polityki czynnej się wycofał, ale nie z życia politycznego. Jego wypowiedzi w TVN 24 o „hienach i szmalcownikach” odbiły się szerokim echem. Odebrano je w obozie demokratycznym jako uzasadnioną politycznie i moralnie krytykę pisowskiej polityki ukraińskiej.

Teraz Czaputowicz skrytykował jeszcze ostrzej byłych kolegów politycznych, nie zostawiając suchej nitki na pomyśle Kaczyńskiego, by w dniu wyborów 15 października odbyło się też referendum ogólnokrajowe. Czaputowicz uważa, że zbliżamy się w ten sposób do standardów białoruskich, bo brak oddzielnych komisji – wyborczej i referendalnej – skutkuje „szantażem moralnym”: wyborcy muszą pobrać kartę z pytaniami referendalnym albo odmówić jej pobrania, co będzie zaznaczone w spisie wyborców. Nie wszyscy będą się czuli w tej sytuacji bezpieczni.

Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, gdzie ludzie się znają. Członkowie komisji wyborczych w takich miejscach mogą zapamiętać, kto odmówił pobrania karty referendalnej. Ci związani z obozem Kaczyńskiego mogą rozpuścić wieści, kto go nie popiera. Oznacza to, że zagrożona jest zasada tajności wyborów, czyli można postawić znak zapytania nad ich legalnością. Bo konstytucja stanowi, że głosowanie jest anonimowe: nie podpisujemy się na karcie wyborczej. Tymczasem adnotacja, że nie pobraliśmy karty referendalnej, pozbawia nasz akt wyborczy anonimowości. Krótko mówiąc, Czaputowicz kolejny raz zachował się jak obywatelski „sygnalista”. Brawo!

Oczywiście w obozie Kaczyńskiego to bicie na alarm nie zrobiło wrażenia. Ale ostrzeżenie Czaputowicza dotrze do opozycji i do gremiów międzynarodowych. Może być jednym z elementów oceny wyborów 15 października pod kątem ich zgodności z prawem.

Dobrze, że mamy coraz więcej poważnych głosów na ten temat. Wynika z nich, że już na starcie PiS ma większe szanse zdobycia większości sejmowej niż opozycja demokratyczna. Eksperci wskazują, że pisowskie zmiany w kodeksie wyborczym wzmacniają siłę głosów oddanych w niektórych okręgach w porównaniu z okręgami wielkomiejskimi, na czele ze stołecznym. Kto ma uszy do słyszenia, nie może tych ostrzeżeń lekceważyć.

Wybory powinny być powszechne, bezpośrednie, równe, tajne i proporcjonalne. Tymczasem pod rządami Kaczyńskiego tajność i równość są zagrożone. Czaputowicz pamięta, że w podobny sposób przebiegały „wybory” w niedemokratycznym systemie PRL, a dziś w Białorusi Łukaszenki. Obywatele nie wybierali władzy, tylko składali jej hołd, biorąc udział w spektaklu masowego poparcia systemu, w którym nie mieli realnego wyboru między konkurującymi stronnictwami. „Demokracja socjalistyczna” zniosła prawdziwy pluralizm polityczny. Zastąpiła go centralizacją i koncentracją władzy w jednym ośrodku decyzyjnym sterowanym przez elitę jednej partii-państwa.

Opozycja i niezależni konstytucjonaliści powinni alarmować opinię publiczną, jak czyni to Czaputowicz. Szczególnie siły demokratyczne powinny informować młodych wyborców o tym zagrożeniu. Ale tak, by ich tym mocniej zachęcać do głosowania. Tylko jak najwyższa frekwencja może przełamać wymuszaną dominację obozu Kaczyńskiego.