Jak to na wojence ładnie

PiS wciągnął armię do swojej kampanii wyborczej. I nawet się z tym nie kryje. Dygnitarze z rządu i świty prezydenckiej przyznają publicznie, że liczą na to, iż armia pomoże im wygrać wybory. Gdy Kaczyński wyzywa Tuska od „czystego zła”, a jego obóz nazywa obozem zdrady narodowej; gdy wrzeszczy, że zdrajców trzeba moralnie tępić, wciąganie wojska do kampanii PiS jest nie tylko kolejnym złamaniem konstytucji, ale też chwytem z państw autorytarnych, gdzie armia jest zbrojnym ramieniem kliki rządzącej.

Wciąganie wojska oznacza militaryzację państwa. Służby mundurowe w państwie demokratycznym są do obrony jego obywateli, a nie popierania partii rządzących, bo w wolnych wyborach mogą być one odsunięte od władzy, a państwo nadal będzie potrzebowało sił zbrojnych. Taktyka PiS jest zabójcza dla autorytetu służb mundurowych w społeczeństwie. Nie tylko dotyka to dziś wojska, ale też policji, służb specjalnych i straży granicznej.

W PRL widok milicjantów wywoływał strach, bo kojarzyli się z reżimem, a nie bezpieczeństwem obywateli. Gen. Jaruzelski wciągnął milicję, jawną i tajną, oraz wojsko do swej rozprawy z Solidarnością pod wymyślonym hasłem, że broni Polski przed wojną domową. To samo usłyszeliśmy z ust Kaczyńskiego: straszy wojną domową, jeśli PiS przegra wybory. W PRL propaganda straszyła, że KOR to ekspozytura zachodniego imperializmu, a podziemną Solidarność finansuje CIA. Rekwizyty różne, komunikat podobny: obronimy was przed złem, którym są demokraci, musicie nas popierać. Kto nie z nami, ten przeciw nam i będzie tępiony.

Hasło „bezpieczna biało-czerwona” nie wytrzymuje weryfikacji. Nie jesteśmy bezpieczni, skoro zdarzyły się incydenty z rosyjskimi rakietami i białoruskimi helikopterami nad polskim terytorium. Nie jesteśmy bezpieczni, gdy minister obrony, próbując uniknąć krytyki swego resortu, atakuje generała WP. Nie jesteśmy bezpieczni, gdy PiS pozwolił być wcześniej ministrem obrony panu Macierewiczowi. Parady wojskowe to pokaz siły, ale sprawdzian przychodzi na polu walki. Obyśmy nie musieli być temu sprawdzianowi poddani.

Nie jesteśmy bezpieczni, gdy Polska pod zarządem Kaczyńskiego wdaje się w konflikty z Unią i Niemcami, choć ta pierwsza nas zabezpiecza politycznie, a Niemcy są naszym największym partnerem handlowym. Nie jesteśmy bezpieczni, skoro Macierewiczowi pozwolono rozbroić nasz wojskowy kontrwywiad, dopuścić do bezprawnego wtargnięcia do placówki NATO w Polsce, zerwać umowę z Francuzami na caracale. W ten sposób podkopał naszą wiarygodność w oczach Sojuszu.

Nie jesteśmy bezpieczni, gdy Kaczyński flirtuje politycznie z europejską skrajną prawicą, której część jest prorosyjska. Tymczasem w Polsce próbowano rekrutować najemników do legii cudzoziemskiej Prigożyna.

Nie jesteśmy bezpieczni, gdy PiS szuka ewentualnego koalicjanta w Konfederacji, której jeden z liderów rozkręca kampanię antyukraińską. Amerykanie, którzy dla PiS są głównym gwarantem naszego bezpieczeństwa, na razie wspierają Ukrainę. PiS wdał się z nią w spór: nie chce zakończenia unijnego embarga na niektóre ukraińskie produkty rolnicze, wypomina jej „niewdzięczność”. Kryzys w relacjach polsko-ukraińskich Amerykanie obserwują z niepokojem. Walcząca Ukraina wyciąga swoje wnioski na niekorzyść przymierza z Polską.

Polska potrzebuje silnych i sprawnych sił zbrojnych, bo pogorszyła się sytuacja międzynarodowa. Po upadku muru berlińskiego, a przed antyzachodnim wystąpieniem Putina w Monachium w 2007 r., zwiększanie wydatków na obronę nie było konieczne. Trwał okres „dywidendy demokratycznej”. Słuszna była likwidacja poboru powszechnego. Siły zbrojne należało redukować, by oszczędzone fundusze inwestować w modernizację kraju. Jednocześnie powstał plan modernizacji zmniejszonych, zawodowych sił zbrojnych (trafił do kosza za rządów PiS). Taka powinna być polityka obronna w państwie demokratycznym czasu stabilizacji wewnętrznej i międzynarodowej. Ale ta stabilizacja się skończyła.

Nie mnie oceniać sensowność obecnych planów modernizacji sił zbrojnych – chyba zapomniano o marynarce wojennej – i zakupów sprzętu wojskowego. Oby rzeczywiście służyły obecnym potrzebom armii i obronności. Ale wydatki powinny być poddane kontroli parlamentarnej. To byłoby możliwe dopiero po wygranej demokratów.

To samo dotyczy dziurawego „płotu Błaszczaka”. Kosztował setki milionów, a napływu migrantów nie zatrzymał. Póki Białoruś jest rządzona przez „ciepłego” (według prominenta PiS) Łukaszenkę, traktującego migrantów jako broń w wojnie ZBiR z Zachodem, płot ma rację bytu, ale po jego naprawie i z przestrzeganiem prawa humanitarnego. Propaganda typu „silni, zwarci, gotowi” już raz w naszej najnowszej historii poległa wraz z niepodległością Polski.

Autorytarne ciągoty na linii władza państwowa – siły zbrojne mieliśmy w Polsce międzywojennej i po wojnie, a nawet po zmianie ustroju („obiad drawski”). Są one zagrożeniem naszego bezpieczeństwa tak samo jak zagrożenia zewnętrzne. Rozbicie społeczeństwa na wrogie plemiona polityczne służy polityce pisowskiej, a jednocześnie polityce Putina. Póki PiS idzie tym tropem, nie jesteśmy bezpieczni.