Trójka czy dwója?

Zaraz po partyjnej supersobocie pojawił się drugi przedwyborczy sondaż obywatelski Kantar Public na zamówienie Fundacji Długiego Stołu. Z analizy wyników wszło, że demokraci, idąc na wspólnej liście, zyskują mniejsze poparcie niż PiS i konfederaci, ale więcej mandatów poselskich, czyli większość sejmową. Bo wyborami rządzi ordynacja premiująca pakt zjednoczeniowy.

Demokraci wciąż mają szansę taką listę wystawić, a większość ich elektoratu życzy tego Polsce i sobie. PiS i Konfederacja takiego paktu zjednoczeniowego ze sobą nie podpiszą, więc na premię nie mogą liczyć. Tak to wygląda na papierze, bo wiadomo, że sondaż jest fotografią socjopolityczną w konkretnym momencie. Lada chwila może się wydarzyć w Polsce lub poza nią coś, co zamieni sondaż w świstek papieru.

Przy założeniu, że dojedziemy do wyborów w październiku, sondaż można potraktować jako kolejne ostrzeżenie dla stronnictw demokratycznych: albo wspólna lista tej trójki reprezentującej nadzieję na zmianę, albo dwója, czyli trzecia kadencja tłustych kotów z wszystkimi tego konsekwencjami w naszym życiu obywatelskim i prywatnym. Bo czy to się już znudziło, czy nie, rządy Kaczyńskiego oznaczają finalnie konsolidację autorytaryzmu. Wrócimy do PRL bis, w której dyktat monopartyjnego socjalizmu zastąpi dyktat nacjonalizmu w sojuszu z ideologią ultrakatolicką.

Żegnajcie marzenia o powrocie do demokratyczno-liberalnej normalności, w której życie publiczne i państwowe reguluje konstytucja. W systemie budowanym przez PiS autorytet prawa zastępuje wola polityczna jednego omylnego człowieka, wcielana w życie przez posłuszną mu nomenklaturę i beneficjentów wszelkiej maści. Niezależni i niepokorni są zawadą, „gorszym sortem”, któremu nie przysługują równe prawa obywatelskie. Chaos i propaganda sukcesu jest zasadą rządzenia. Oponentów uznaje się za agentów obcych wpływów i wyklucza ze wspólnoty narodowej mocą kaduka.

Kto nie chce takiego biegu zdarzeń, a ma chęć i energię do działania, patrzy z niepokojem na wyniki drugiego sondażu obywatelskiego. Bo scenariusz przegranej opozycji demokratycznej wskutek ambicji i animozji w jej gremiach przywódczych można z sondażu wyczytać bez trudności. Za przegraną wszyscy będą odpowiadali, ale w różnym stopniu. Dysydenci z Platformy zgromadzeni wokół politycznego żółtodzioba przede wszystkim. Ludowcy, którzy porzucili dawnego koalicjanta i przeszli na tryb konfederatów: „PiS-PO, jedno zło”. Symetryści na lewicy.

Tuskowi nie można zarzucić, że nie próbował przekonywać do wspólnej listy, a gdy napotkał na twardy opór duetu Hołownia-Kosiniak, nie obraził się po dziecinnemu, tylko podtrzymywał gotowość do współpracy. Delikatnie dawał im do zrozumienia, że „trzecia droga” prowadzi do trzeciej kadencji PiS, a wtedy nici również z ich planów. Tak samo jak z planów KO i Lewicy. Kto złorzeczy na duopol PO/PiS, powinien dostrzec, że takimi narzekaniami w takim jak dziś momencie politycznym de facto przymusza Tuska do mobilizacji elektoratu pod hasłem „my albo wy” i osiem gwiazdek.

Logika polaryzacji napędza i obciąża Kaczyńskiego, a nie Tuska. Tusk ją wykorzystuje lepiej czy gorzej niczym dżudoka. Mniejsze siły demokratyczne powinny z nim współpracować w kampanii, bo inaczej demobilizują wyborców, a kluczem do wygranej jest frekwencja. Potem można wspólnie zaplanować rozmontowanie chorego systemu, jaki powstał w polityce i państwie pod rządami Kaczyńskiego.