Nie będzie wyborów?

Tabor Kaczyńskiego nigdy nie mówi prawdy, czemu miałby ją mówić w sprawie jego powrotu do rządu? Kaczyński nie ma żadnych kompetencji w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego, nie był ministrem obrony, spraw wewnętrznych czy szefem służb specjalnych. Ma kompetencje polityczne. Jego powrót do rządu jest posunięciem wyłącznie politycznym. O co chodzi, słyszymy z wszystkich stron, ale to nie musi być powód pierwszorzędny, tylko propagandowy. Obecność wyraźnie i brzydko starzejącego się Kaczyńskiego w rządzie nie ma żadnego sensu, chyba że ukryty.

Ciekawe, że zarówno politolog Marek Migalski, jak i redaktor Jacek Żakowski, ludzie z różnych „parafii ideowych”, snują w związku z powrotem Kaczyńskiego ponurą wizję ogłoszenia pod jakimś pretekstem – zawsze się znajdzie – stanu wyjątkowego bądź wojennego. Dzięki temu PiS nie oddałby władzy, bo nie byłoby powszechnego głosowania obywateli. Nie szkodzi, że konstytucja wylicza sytuacje, które pozwalają na stan wojenny i żaden z nich nie miałby zastosowania, chyba że doszłoby do prowokacji. Przecież w taborze Kaczyńskiego nikt nie kieruje się konstytucją, tylko ją nieustannie łamie.

W obozie pisowskim liczy się tylko wola polityczna lidera i jego najbliższych zaufanych współpracowników. Są oni do cna cyniczni. Jeśli uznają, że zbliża się klęska, mogą być zdolni do wszystkiego, aby nie stracić władzy. Opcję częściowego stanu wyjątkowego już przećwiczyli na granicy polsko-białoruskiej. Wybory samorządowe już przesunęli. W kampanii grożą „kijami” i wysyłają na wiece Tuska bojówki. Nowym szefem sztabu wyborczego został polityk konfrontacyjny w stylu samego Kaczyńskiego.

Czy zablokują wybory, zależy mniej od sondaży – właśnie mamy nowy, w którym PiS i KO mają po 32 proc. – a bardziej od oceny korzyści i strat takiego radykalnego posunięcia w kierownictwie PiS. Ten bilans zależy z kolei od kondycji sił demokratycznych. PiS gra na ich rozproszenie i podsyca strach mniejszych ugrupowań przed dominacją KO. Leje krokodyle łzy nad losem Hołowni i ludowców, w czym pomagają Hołownia i Kosiniak-Kamysz, którzy wmawiają swemu topniejącemu na rzecz Tuska elektoratowi, że część armat PO strzela nie do PiS, tylko do nich.

Trzecim elementem tej układanki są sami wyborcy. Jeśli uwierzą, że PiS nie da się pokonać w wyborach, pomogą Kaczyńskiemu, bo nie pójdą głosować. Ale gdyby Kaczyński wygłosił orędzie do narodu o wojennej potrzebie zawieszenia praworządności i reguł demokracji, wcale nie musiałby osiągnąć swego celu, za to wrzuciłby Polskę w chaos o nieprzewidywalnych skutkach. Wyborcy demokratyczni i niezdecydowani wyszliby na ulice na wezwanie opozycji albo i bez niego. PiS nie może być pewny, że dałby radę zapanować nad protestami.

Środki nadzwyczajne mają sens tylko wówczas, kiedy społeczeństwo jest gotowe je przyjąć. Ale PiS może być pewny, że zamrożenie wyborów przekreśliłoby ostatecznie mandat Kaczyńskiego do rządzenia i zamroziłoby Polskę Kaczyńskiego w UE. Pierwszy sprawdzian, na ile prawdopodobny byłby czarny scenariusz, przyjdzie już w ten weekend, na zlocie PiS na Dolnym Śląsku.