Tlenu na 20 godzin

Ruchy z Kaczyńskim to dla mnie no-news. Za to śledzę dramat batyskafu, który zaginął z pięcioma bogaczami w odmętach Atlantyku. Mieli dotrzeć do wraku Titanica. Kto krezusom i poszukiwaczom przygód zabroni ryzykowania własnego życia? Byli zresztą świadomi, że podejmują śmiertelne ryzyko, więc to był ich wolny wybór. Bliscy i rodziny rzadko są w takich kontekstach pytane o zdanie. Jeśli coś pójdzie źle, mogą czekać, modlić się i tyle.

Każdego życia szkoda, ale bije w oczy, że media światowe poświęcają na ten dramat więcej czasu niż na relacje o zatonięciach stateczków, szalup czy pontonów z uchodźcami i migrantami. Całkiem niedawno u wybrzeży Grecji doszło do takiej tragedii. Pochłonęła życie dziesiątków ludzi, w tym dzieci. Ale to byli biedni ludzie, bez znanych światu twarzy i nazwisk. Nikt nam nie obiecywał, że świat będzie sprawiedliwy, ale takie tragedie wołają o pomstę do nieba. Podobnie jak tragedie na naszej granicy z Białorusią.

Zarówno na Morzu Śródziemnym, jak i w Puszczy Białowieskiej giną ludzie, bo prawo międzynarodowe nie jest przestrzegane z powodów politycznych. Ci ludzie nie musieli zginąć, gdyby prawo było szanowane, a polityka migracyjna Unii Europejskiej była spójna. Mamy wzniosłe hasła o humanizmie, chrześcijaństwie, równości wszystkich ludzi. A gdy zdarzy się sytuacja graniczna – w sensie zarówno fizycznym, jak i ludzkim – okazuje się, że są równi i równiejsi. W każdym państwie i ustroju.

Na ratunek zaginionego batyskafu ruszyły służby amerykańskie, kanadyjskie, Francja wysłała najnowocześniejszy statek specjalistyczny. Ogromna operacja na ogromnym akwenie, wszystkie środki i zasoby do dyspozycji. To naturalnie fascynujące dla mediów i widzów siedzących bezpiecznie na kanapach przed ekranami. A gdzieś tam w otchłani, do której nie dociera ani smużka światła, pięciu mężczyzn żegna się z życiem. Zostało im tlenu na dwadzieścia godzin, może ciut dłużej, jeśli będą w stanie oddychać oszczędniej.

Na poszukiwanie rozbitków, zaginionych, ciał biednych ludzi w morzu czy na lądzie nie wysyła się tyle sprzętu, ile zgromadzono na ratunek batyskafu z pięcioma nieszczęśnikami na pokładzie. Wśród nich młodziutki syn miliardera, którego ojciec zabrał ze sobą oby nie na ostatnią przygodę w ich życiu. Tras migrantów nie śledzą sztaby ratunkowe, najwyżej drony i zwiadowcy straży granicznej. Gdy dochodzi do kolejnej tragedii, wybuchają ostre spory polityczne. Politycy umywają ręce, recytują obłudne frazesy, oskarżają się nawzajem.

Może stanie się cud i batyskaf zostanie namierzony i wydobyty z żywymi pasażerami. Przyzwoitość każe trzymać za to kciuki. W końcu to ludzie, jak my, a uczciwie zapracowane bogactwo czy rozpoznawalność nie dyskwalifikuje moralnie w normalnym świecie. Ale na ratunek zasługują wszyscy ludzie w nieszczęściu, także biedni i znani tylko swoim bliskim i znajomym.