Nie chciały uczcić pamięci Doroty

PiS powtarza mantrę Kaczyńskiego: protesty kobiet to wielkie oszustwo i propaganda, bo legalna aborcja jest w Polsce dopuszczalna, gdy życie lub zdrowie ciężarnej jest zagrożone. Do kogo ta mowa?

Do betonowego elektoratu, aparatu partyjnego i władzy kościelnej, bo przecież nie do uczestników protestów po śmierci w szpitalu kolejnej kobiety, która padła ofiarą zaostrzenia ustawy aborcyjnej przez trybunał Przyłębskiej. Zdrowie i życie pani Doroty było zagrożone z powodu wadliwej ciąży.

Usunięcie przez trybunał Przyłębskiej opcji legalnej terminacji takich ciąż zmienia sytuację prawną kobiet takich jak pani Dorota. Nie dotyczy ich opcja, którą przywołuje PiS, tylko podlegają rygorom znowelizowanej ustawy. Ciężarna musi czekać, aż obumrze wadliwy płód, dopiero wtedy można ciążę terminować. Tylko że po drodze może się wdać śmiertelne zakażenie do organizmu matki. Stąd kolejna fala protestów przeciwko nowelizacji i oburzenie nieprawicowej części opinii publicznej nie tylko na trybunał, ale i ginekologów i położników powołujących się na nowelizację. Bo tak rozumiany legalizm może okazać się dla kobiet w sytuacji pani Doroty śmiercionośny.

Protesty mają przesłanie: legalizację terminacji ciąży, gdy tak zdecyduje kobieta, oraz zniesienie klauzuli sumienia, na którą powołują się ginekolodzy, odmawiając wykonania zabiegu z powodu swych antyaborcyjnych przekonań. Taka klauzula funkcjonuje w państwach demokratycznych, ale pod warunkiem, że w razie potrzeby zabieg może przeprowadzić inny ginekolog, najlepiej w tym samym szpitalu, a jeśli nie ma takiej możliwości, to w innym i niedaleko. W szpitalach publicznych nie istnieje zarazem coś takiego jak klauzula obejmująca cały wydział położniczy.

Uważam takie postawienie sprawy za dopuszczalne. Dramatyczny dla kobiet w potrzebie problem polega na tym, że u nas system tak nie działa. W niektórych miejscowościach Polski kobiety potrzebujące ratunku nie mają do dyspozycji alternatywnego zespołu ginekologicznego, kierującego się nie klauzulą sumienia, tylko kodeksem etyki lekarskiej nakazującym ratować życie. Bezpieczny system nie może stawiać kobiety ani lekarza przed dylematem: przysięga lekarska czy klauzula sumienia. Zmuszanie do takiego wyboru dodatkowo utrudnia sytuację kobiety potrzebującej ratunku. Cierpi fizycznie i psychiczne, boi się śmierci, boi się o męża czy partnera, o dzieci czekające na jej powrót, a musi czekać, aż wypełni się procedura.

Organizacje kobiece zwracają uwagę, że często chodzi tu o kobiety z niskim kapitałem społecznym. Nie mają pełnej informacji o przysługujących im prawach, pieniędzy ani znajomości. Ufają lekarzom, psychologom i kapelanom szpitalnym (często są wierzące i szukają pociechy duchowej). I to takie kobiety padają ofiarą braku dostępnej szybko i łatwo alternatywy. Ludzkie współczucie i obywatelskie protesty są więc uzasadnione. Nie wynikają z oszustwa i propagandy, ale z tragicznych faktów, do których Kaczyński się konkretnie nie odnosi.

Oczywiście, że protesty nabierają wymiaru politycznego, bo dotyczą prawa i systemu tworzonego przez polityków. Polityczność nie jest tu niczym negatywnym, bo ostatecznie potrzebne jest polityczne rozwiązanie problemu, czyli dopuszczenie legalnej i bezpiecznej aborcji. W państwie demokratycznym to norma. Aborcja dzieli społeczeństwa demokratyczne, to też fakt, i mądry prawodawca bierze go pod uwagę. Nie trzeba być wyznawcą tej czy innej religii, by być przeciwnikiem przerywania ciąży. Ale z drugiej strony można być człowiekiem wierzącym, a szanować prawo kobiety do wyboru. Współczesne społeczeństwa demokratyczne rozwiązują trudne emocjonalnie i etycznie, więc ostro kontrowersyjne problemy drogą rzetelnej debaty publicznej. Jej wyniki owocują przyjęciem takich czy innych ustaw.

W dzisiejszej Polsce zdecydowana większość pytanych o zdanie jest za głęboką zmianą prawa aborcyjnego. W marcu br. w badaniu IBRiS za liberalizacją opowiedziało się blisko 84 proc., w tym prawie 57 proc. za dopuszczalnością terminacji do 12. tygodnia i blisko 27 proc. za tzw. kompromisem aborcyjnym, który dopuszczał legalne usunięcie wadliwego płodu. Za obecnym prawnym stanem rzeczy było 11,5 proc., nie miało zdania tylko 4,5 proc. Tak więc protesty w obronie praw kobiet mają szerokie poparcie społeczne. Nie są tylko forsowaniem jakichś projektów przez wąskie grupy ideologiczne.

Nie zawsze większość ma rację i dojrzały polityk umie iść pod prąd, np. w kwestii kary śmierci, czyli nie ulegać prawnemu populizmowi. Takim politykiem nie jest premier Morawiecki. Jego sugestia, żeby przywrócić karę śmierci za najcięższe zbrodnie, nie spodobała się nawet w elektoracie PiS (26 proc. przeciw, badanie IBRiS 2023). Generalnie za było 38,7 proc., przeciw 54,1. Premier nie wyczuł (lub je zignorował) nastrojów, podobnie jak nie wyczuwa ich lub je ignoruje Kaczyński.

Kaczyński postawił na zaostrzenie prawa, bo spodziewał się, że to wzmocni pozycję pisowskiej prawicy w społeczeństwie i w kręgach kościelnych. Czyli upolitycznił na swój toporny sposób kwestię aborcji. Sam się teleportował do swojej urojonej rzeczywistości, a razem z nim jego partia, bo już wcale niekoniecznie cały jego elektorat. Szczególnie przykry był widok posłanek prawicy, które nie miały odwagi wstać z sejmowych foteli, by uczcić minutą milczenia panią Dorotę, ofiarę systemu stworzonego z ich przyzwoleniem. Bardziej przyzwoici okazali się mieszkańcy Nowego Targu, którzy na znak pamięci zebrali się pod szpitalem, gdzie zmarła Dorota.