Na jedno kopyto

Jak odróżnić konserwatystę od prawicowego populisty? Nie chodzi o niuanse politologiczne, tylko o wciskanie publice przez obóz Kaczyńskiego, że to są konserwatyści. Konserwatyści – to brzmi lepiej niż skrajna prawica czy narodowo-katolicki populizm, stąd ta manipulacja, do której chętnie przylgnęli niektórzy sympatycy Kaczyńskiego z uniwersyteckim wykształceniem. Konserwatyzm to nurt polityki zachodniej o długiej tradycji i z osiągnięciami. Prawicowy populizm to fronda od tego konserwatyzmu.

Na miano konserwatystów zasługują dziś Aleksander Hall, Rafał Matyja czy Tadeusz Syryjczyk. To antypody prawicowych populistów, którzy przeniknęli do obozu obecnej władzy czy do nisz politycznych w rodzaju Konfederacji. Jeszcze gorzej jest na skrajnej prawicy, która karmi się prawie wyłącznie kulturową wojną z liberalną demokracją. Bo im ona nie smakuje.

Zachodni konserwatyzm działa w ramach liberalnej demokracji, a nie przeciwko niej. Nie demoluje państwa prawa, strzeże praw i swobód obywatelskich. Nie ingeruje w życie prywatne, nie wchodzi do łóżka, zmienia to, co w życiu publicznym i w ustroju demokratycznym naprawdę wymaga zmiany. To, co się sprawdza, co działa, pozostawia w spokoju. W tym duchu działają konserwatyści w Wielkiej Brytanii i republikanie w USA (dopiero trumpizm przewrócił tu stolik). Zajmują się przede wszystkim gospodarką i polityką zagraniczną, a nie – jak populistyczna prawica – przede wszystkim hamowaniem zmian kulturowych. U nas we współpracy z Kościołem.

Skrajna prawica czerpie energię z wojny kulturowej. U nas przykładem może być minister Czarnek. Zamiast zajmować się ratowaniem oświaty publicznej, umacnia wpływy Kościoła w społeczeństwie. Inni notable, na przykład minister Gliński, wspierają „huby” ideologii narodowo-katolickiej. Nieważne, jaka Polska, byle była katolicka. Taki jest ten ich „wielki projekt, Polska”: zawrócić Wisłę ich prawicowym kijem.

Prawdziwy konserwatyzm strzeże wolności do i od religii. Chce państwa niezależnego od wpływów tej czy innej ideologii religijnej. W parlamentach brytyjskim i amerykańskim nie wiszą krzyże, lecz chrześcijanie mogą swobodnie wyznawać i praktykować swoją wiarę, podobnie jak wyznawcy innych religii i niewierzący. Byle w ramach demokratycznie stanowionego prawa.

Jak rozpoznać skrajnie prawicowych populistów wojujących z wolnością, demokracją i prawami człowieka? Po pierwsze po tym, że przedstawiają się jako obrońcy wolności, praw człowieka oraz demokracji. Lecz ich działania zaprzeczają tym deklaracjom. System budowany przez obóz Kaczyńskiego w Polsce czy Orbána na Węgrzech ogranicza wolność i prawa człowieka, a demokrację zastępuje fasadą. Mają usta pełne frazesów, a w praktyce kierują się tylko interesem grupowym i chciwością. Pod tym kątem prowadzą swoją politykę. Po ich czynach poznajemy, czy są konserwatystami, czy zwykłymi prawicowymi populistami. W Rosji Putin drwi z bezbożnego i amoralnego Zachodu, a sam każe Cyrylowi błogosławić zbrodniczą wojnę z Ukrainą.

Po drugie po tym, że ogromne środki ładują w walkę ze zmianami kulturowymi, wynikającymi z postępu technologicznego w medycynie i z rosnącej naukowej wiedzy o człowieku i społeczeństwie. Dążą do całkowitego zakazu aborcji, procedury in vitro, małżeństw osób tej samej płci, adopcji dzieci przez takie małżeństwa, legalnie dostępnej i własnowolnej eutanazji, procedur korekty płci. Atakują ruchy kobiece i LGBT za domaganie się równych praw. Wspierają spychanie na margines organizacji społecznych zajmujących się edukacją seksualną, pomocą dla wykluczanych mniejszości, w tym dla migrantów, szerzeniem tolerancji i ideałów społeczeństwa otwartego na różnorodność etniczną, kulturową i światopoglądową w ramach prawa.

Najogólniej można to ująć tak, że chodzi o opozycję między postawą: żyj i daj żyć innym a postawą: macie żyć tak, jak wam każemy. Pierwszą reprezentują ludzie o nastawieniu mądrze liberalnym i konserwatywnym, drugą – ludzie o nastawieniu przemocowym i autorytarnym. Naturalnie nie wszyscy, tylko wodzireje, ale przekaz idzie w społeczeństwo dzięki rewolucji cyfrowej. Daje ona ogromne możliwości nie tylko szerzenia antysystemowych teorii spiskowych, ale też wpływania na wybory polityczne. Dlatego musimy się tym zajmować, choć prawdziwe problemy stające przed wolnym światem są priorytetem.

Niestety, w Polsce ani konserwatyzm, ani klasyczny liberalizm nie zakorzeniły się głębiej ani w polityce, ani w społeczeństwie. Konserwatyzm zredukowano do antyliberalnej wojny kulturowej, liberalizm do „neoliberalizmu”.

Od XIX w. rządzą u nas dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Doszła do nich trumna Jana Pawła II. To wokół nich kształtuje się u nas wyobraźnia polityczna, stosunek do państwa i prawa, patriotyzmu i obecności Kościoła w życiu publicznym. Narodowcy i socjaliści to były mocne tożsamości ideowe, a mocne tożsamości zwykle nie lubią się nawzajem. To prowadzi do podziałów i ciągłych konfliktów, opóźniających modernizację kraju. Idea kompromisu i konsensu jako głównej metody łagodzenia napięć i sprzeczności u nas traktowana jest jako podejrzany „miękiszonizm”.

Historycznie biorąc, motorem postępu było na Zachodzie mieszczaństwo. U cienka warstwa szlachecka i ziemiańska nim gardziła. Żyła mitem „z polską szlachtą polski lud”. Ze zubożałej pod zaborami szlachty wyrosła inteligencja i to ona zajęła miejsce mieszczaństwa. Lud wydał z siebie ruch zarazem narodowy, konserwatywny, postępowy i antyklerykalny. Nie przeszliśmy przez rewolucję oświeceniową ani przemysłową, bo utraciliśmy państwo i byliśmy przedmiotem, a nie podmiotem procesów historycznych. Przechodziliśmy rewolucje polityczne. I to sprawiło, że wszystko sprowadzamy do polityki, co tylko utrudnia postęp cywilizacyjny. Gdy u nas trwało powstanie styczniowe, w Londynie ruszyła pierwsza linia kolei podziemnej.

Do dziś miotamy się między neoendecją, obrotowymi ludowcami, kunktatorską zwykle lewicą i platformianymi próbami stworzenia nowoczesnej chadecji ze skrzydłem liberalnym i prawicowym. To nie jest mocna tożsamość, co ułatwia „tożsamościowym” populistom prawicowym i lewicowym jej atakowanie. W tym sensie nie dziwi, że stworzenie wspólnej listy opozycji demokratycznej idzie jak po grudzie.

Prawdziwe „zderzenie cywilizacji” to dziś nie antagonizm między wojowniczym islamem a wojowniczym chrześcijaństwem – ten rozstrzygnął się podczas ucieczki sił zachodnich z Afganistanu – lecz konfrontacja między antyliberalnymi siłami autorytarnymi a liberalnymi. W obozie szeroko rozumianego liberalizmu znajdziemy nie tylko liberałów, ale też umiarkowanych konserwatystów oraz postępową społecznie i kulturowo lewicę. Wspólnym mianownikiem są prawa człowieka i praworządność. Siły antyliberalne chcą przerobić społeczeństwo, państwo i prawo na swoje kopyto, nie pytając innych o zdanie. Wybór wciąż należy do nas.