Pancerna solidarność. Scenariusz nadziei

No i pojadą czołgi produkcji niemieckiej i amerykańskiej na wojnę w Ukrainie. Biden jednym pociągnięciem – zgodą na wysłanie abramsów – zmienił pancerną „narrację” i prawdopodobnie dalszy przebieg wojny. Scholz nie miał w tej nowej sytuacji innego ruchu, jak tylko zapalić zielone światło dla leopardów. Zwyciężyły zakulisowa dyplomacja i rozum polityczny: kto jeśli nie my? Kiedy jeśli nie już? Możliwe, że swój udział w tych ważnych decyzjach miały niektóre państwa NATO gotowe do pancernej solidarności z Ukrainą.

Na pewno jednak to nie rząd Morawieckiego przeważył szalę na jej korzyść. Przed ogłoszeniem swej zgody Biden konsultował się z przywódcami Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch, ale nie Polski pod zarządem Kaczyńskiego. Amerykanie zapamiętali umizgi obozu PiS do Trumpa i skrajnej prawicy prorosyjskiej w Europie. Niemcy nie zapomnieli ataków na ich politykę ze strony „zjednoczonej prawicy”.

Wiarygodność tego obozu w oczach polityków i strategów zachodnich jest poważnie nadszarpnięta. Co innego spontaniczna i masowa proukraińska solidarność społeczeństwa polskiego z napadniętą haniebnie i brutalnie niszczoną przez Federację Rosyjską Ukrainą. Tę historyczną zmianę nastawienia Polaków do Ukraińców i vice versa świat podziwiał.

Mimo usilnych starań rosyjskich zasadniczej jedności Zachodu w sprawie napaści Putina nie udało się rozbić. Bo tu chodzi o być albo nie być demokratycznej wspólnoty zachodniej, którą agresja Rosji wystawiła na ciężką próbę. Zachód musiał poprzeć Ukrainę i potępić Rosję putinowską, bo wojna w Ukrainie ma konsekwencje dla całego Zachodu. To jest w tym sensie jego wojna, w tym nasza, polska. Porzucenie Ukrainy byłoby kapitulacją. Putin chce nowego ładu międzynarodowego na swoich warunkach. Obejmują one rzekome prawo do agresji na suwerenne państwa, gdy Kreml uzna je za zagrożenie dla siebie.

Taki porządek to recepta na chaos, destabilizację, permanentne konflikty. Najpierw Gruzja, potem Krym i Donbas, teraz cała Ukraina, jutro Polska, republiki bałtyckie, a może i Szwecja i Finlandia – suwerenne, ale niepokorne państwa UE, NATO, słowem, wspólnota demokracji typu zachodniego, które kiedyś należały do dominium rosyjskiego.

Naturalnie jest też proza: nawet w niemieckiej koalicji rządzącej widzimy tarcia. Tylko liberalni demokraci i – nowość polityczna! – Zieloni stoją za Ukrainą, socjaldemokraci podzieleni. W niemieckim parlamencie przeciwko wysłaniu czołgów są deputowani skrajnej prawicy i skrajnej lewicy. U nas podobnie na skrajnej prawicy, ale już nie, na szczęście, na młodej lewicy. Nie tylko w Niemczech obserwujemy lęk przed dozbrojeniem Ukrainy w czołgi i samoloty zachodniej produkcji. Z tego lęku rodzi się wypaczony pacyfizm, chęć ugłaskania agresora ponad Ukrainą, współczesna wersja konferencji w Monachium, która odsunęła groźbę wojny światowej jedynie o rok. Jak każdy dyktator Putin gardzi pokojową dyplomacją, rozumie tylko język siły i tylko siła może go powstrzymać. Odpowiedzią ze strony Zachodu powinna być nowa doktryna powstrzymywania rosyjskich zapędów.

Tak, wojna powinna się skończyć jak najprędzej, ale nie kosztem napadniętych. Ocaleniu Ukrainy służy wsparcie militarne ze strony Zachodu. Nowoczesna broń pomoże powstrzymać nową ofensywę rosyjską i dzięki temu zmusić Rosję do zawieszenia agresji. Dopiero wtedy mogą się rozpocząć rokowania pokojowe bez warunków dyktowanych przez agresora. Chcemy pokoju, więc pomóżmy Ukrainie powstrzymać sprawcę wojny, ukarać go za zbrodnie i podeptanie Karty Narodów Zjednoczonych, odbudować kraj, zdobyć trwałe gwarancje bezpieczeństwa i rozwoju, czyli spełnić pragnienie o dołączeniu do wspólnoty zachodniej. To jedyny scenariusz nadziei, której dziś znowu tak bardzo potrzebujemy dla siebie i przyszłych pokoleń.