Wyjście awaryjne

Sprawa jest poważna, skutki też: Senat może uratować sytuację powstałą po przyjęciu niekonstytucyjnej ustawy o Sądzie Najwyższym z pomocą demokratów. PiS dostał, co chciał, demokraci się podzielili. Zły prognostyk przed wyborami.

Głosowanie nad wadliwą nowelą podzieliło demokratów. Wbrew zapowiedziom opozycji, że wypracowali w tej sprawie wspólne stanowisko – wstrzymają się od głosowania – koło poselskie Hołowni głosowało przeciw. Ustawa przeszła, choć opozycja, gdyby chciała, mogła ją odrzucić wspólnie z ziobrystami i konfederatami. Ale nie chciała, bo uznała, że to jej zaszkodzi w oczach wyborców, którzy w większości są za odblokowaniem unijnych funduszy.

Teraz legislacyjną piłkę ma Senat. Demokraci mają w nim większość. Mogą uratować sytuację: odrzucić nowelę w całości. Żeby odrzucić weto Senatu, potrzeba bezwzględnej większości w Sejmie. Kaczyński z Ziobrą mogliby jej nie znaleźć i byłoby po chorym kompromisie, i to bez gwarancji, że Kaczyński przestanie w zamian ględzić, że oponenci „będą zniszczeni”.

Nie ma bowiem wątpliwości, że leczenie kiły syfilisem, czyli odblokowanie funduszy dzięki przyzwoleniu demokratów, by ten cel osiągnąć przy pomocy wciąż wadliwej ustawy, jest sprzeczne z generalną linią partii prodemokratycznych i prounijnych. Odrzucają one deformę sądownictwa i oczekują od rządu wykonania orzeczeń TSUE oraz warunków Komisji Europejskiej. Czyli przywrócenia i przestrzegania zasad państwa prawa opisanych w naszej konstytucji.

Zwykli wyborcy mają prawo nie wgłębiać się w szczegóły. Mogą nie dostrzegać, że głosowanie ustawy o SN to nie jest głosowanie nad odblokowaniem funduszy unijnych. To jest głosowanie nad pisowską próbą rozładowania kontrowersji wywołanych sprzeczną z prawem polskim i europejskim polityką podporządkowania wymiaru sprawiedliwości władzy wykonawczej, czyli aktualnie rządzącej populistyczno-nacjonalistycznej koalicji Kaczyńskiego z Ziobrą.

Kalkulacja polityczna obecnej władzy jest taka, że dzięki uchwaleniu noweli o SN Bruksela uzna, że fundusze można odblokować. Czyli PiS zakłada, że zmęczona Unia z tyloma kłopotami na głowie po prostu przymknie oko i zgodzi się, że nadal niekonstytucyjna ustawa spełnia warunki odblokowania funduszy. Nad jej zmiękczeniem pracują zakulisowo wysłannicy Morawieckiego. Jeśli kalkulacja się spełni, obóz pisowski ogłosi, że osiągnął cel, i zdyskontuje sukces wyborczo. W kampanii nie wspomni, że pomogły mu w tym partie demokratyczne, nie odrzuciwszy wadliwego projektu ustawy.

Kalkulacja obozu demokratycznego jest z kolei taka: nie głosujemy przeciwko wadliwej ustawie, bo wychodzimy z założenia, że jest mniejszym złem niż pozbawienie Polaków funduszy unijnych. Na dodatek rozbrajamy w ten sposób minę propagandową, że dobro Polski jest dla nas mniej ważne niż odsunięcie obozu Kaczyńskiego od władzy w nadchodzących wyborach. A w Senacie zgłosimy powtórnie poprawki, które złagodzą delikty projektu i które będzie trudniej ponownie odrzucić w Sejmie. Może uda nam się przekonać prezydenta Dudę, by pomógł poprawki zachować.

Wygląda na to, że zarówno rządzący, jak i demokratyczna opozycja chcą zjeść ciastko i jednocześnie je zachować. Ale to jest niemożliwe. Jedynym uczciwym rozwiązaniem jest spełnienie „kamieni milowych” w rozumieniu Brukseli i polskich niezależnych autorytetów i środowisk prawniczych, w tym konstytucjonalistów. Pisowska nowela tych warunków nadal nie spełnia. Na prezydenta nie ma co w tej sprawie liczyć, bo sam się przyczynił do konfliktu i chaosu.

Liderzy polityczni mają obowiązek przedstawiać jasno i zrozumiale swoje stanowisko. Trzeba oddać środowisku Hołowni, że tak właśnie w tej ważnej sprawie postąpiło. Ale z drugiej strony wyłamując się z ustaleń podjętych przez demokratyczne frakcje parlamentarne, wzmocnił wrażenie, że gra na siebie i swoje ugrupowanie, czyli nie widzi sensu we wspólnej liście wyborczej. To z kolei jest na rękę obozowi Kaczyńskiego.

Podsumujmy: obóz pisowski zastawił na siły demokratyczne pułapkę. Przez osiem lat demolował państwo i prawo opisane w naszej konstytucji oraz relacje z Unią na tym polu. Gdy skutki tej fatalnej polityki zaczęły się zwracać przeciwko kaczystom i ziobrystom, przypuszczał ataki na obóz Tuska pod kłamliwymi hasłami. Szantażował demokratów, że jeśli nie poprą ustaw, których popierać przecież nie powinni, bo robiliby z siebie pożytecznych idiotów Kaczyńskiego, to rozjedzie ich propagandowym walcem jako polityków antypolskich.

Demokraci w obawie, że taki atak zmniejszy szansę wygrania wyborów, posłuchali Tuska i uzgodnili między sobą, że się wstrzymają w głosowaniu. Taka taktyka oznacza, że chcą nie ulec szantażowi, a jednocześnie nie podpaść wyborcom. Taki komunikat nie jest jednak jasny, a nawet może wywołać zamęt w elektoracie. I to już się dzieje. Nie ma też pewności, że racjonalna, poinformowana część wyborców partii demokratycznych nie oczekiwała od nich właśnie odrzucenia projektu. Demokratom udało się nie wpaść do głębokiego dołu, ale zawiśli na jego krawędzi.

To prawda, że elektorat może być mniej zainteresowany problemami ustrojowymi niż bytowymi, praktycznymi. Ale obowiązkiem elit politycznych – w tym przypadku liderów i działaczy partii demokratycznych – jest wytłumaczenie wagi tych spraw jasno i zrozumiale społeczeństwu. Obywatelom wolno nie interesować się polityką, liderom politycznym nie wolno dezorientować swych wyborców.