Starzy, ale jarzy

Największymi państwami rządzą seniorzy z pokolenia powojennego wyżu demograficznego. Świeżo wybrany na prezydenta Lula ma 77 lat, przywódca komunistycznych Chin Xi – 69, prezydent USA Biden – 79 (jego rywal Trump -76), premier Indii Modi – 72, Putin – 70, Kaczyński – 73 (jego rywal Tusk – 65), a Franciszek – wprawdzie włada minipaństwem miastem, ale kieruje największą organizacją konfesyjną świata – 85. Kanclerz Niemiec Scholz – 64. Prezydent Afryki Południowej Ramaphosa – 69. Powracający na urząd premiera Państwa Izrael Bibi Netanyahu – 73.

Młodsza jest kolejna grupa przywódców ważnych państw. To dzieci „boomersów”, pokolenie X. Premier Kanady Trudeau – 50 lat, pierwsza w historii premierka Włoch Meloni – 45, pierwszy w historii premier brytyjski z indyjskimi korzeniami Sunak – 42 (jedyny w tej grupie „milenials”), prezydent Francji Macron – 44. Prezydent Duda – 50.

Przynależność do tego czy innego pokolenia oczywiście nie definiuje nikogo nieodwołalnie, ale ma znaczenie choćby w takim sensie, że ma się pewne wspólne, formujące ludzi doświadczenia i wspomnienia – dobre i złe. Ktoś, kto był świadkiem wojny lub spędził część życia w państwie niedemokratycznym, będzie mniej podatny na zachwyty militaryzmem albo rządami silnej ręki. A ktoś, kto ma doświadczenie życia w gospodarce systemowego i powszechnego niedoboru, kolejek po papier klozetowy i benzynę do malucha, nie będzie raczej tęsknił za realnym socjalizmem.

Socjologowie i antropolodzy badający pokolenia naszych czasów próbują uchwycić ich cechy wspólne. Uogólnienia są zwykle ryzykowne, ale trudno nie dostrzec radykalnych różnic między ludźmi z pokolenia powojennego a pokoleniem, które urodziło się i kształtuje w epoce internetu, otwartych granic UE i globalizmu. U nas przykładem, nieraz groteskowym, może być Jarosław Kaczyński, który zdaje się w ogóle nie skalał się kontaktem z komputerem czy komórką i otacza się podobnymi ludźmi. Nie ma co ani demonizować, ani idealizować epoki komunikacji internetowej, ale to w internecie rozstrzygają się dziś losy wyborów w państwach demokratycznych.

Oczekiwanie, by liderzy nie byli odklejeni od rzeczywistości, jest zatem zdrowe. Sądząc po sukcesach wyborczych seniorów, wyborcy nie kierują się wiekiem pretendentów tak bardzo, jakbyśmy sądzili. Mimo że stereotyp głosi, że w tym świecie nie ma miejsca dla nikogo powyżej pięćdziesiątki, a może nawet czterdziestki. Ludzie z jednej strony chcą mieć u władzy młodych i pięknych oraz nieprzesadnie bogatych, ale z drugiej strony tęsknią za ojcami, a nawet dziadkami, byle nie „dziadersami” w polityce.

U nas nawet dziadersi wyborcom PiS nie przeszkadzają, bo są tacy jak sam pisowski elektorat. I tak sędziwi politycy utrzymują pozycję, a nawet wracają z politycznej emerytury. Najnowszy przykład to dobrze ponad osiemdziesięcioletni wybotoksowany Berlusconi z przylepionym uśmiechem. A w USA prawdopodobnie znów zmierzą się w walce o prezydenturę Trump z Bidenem, bo obie główne partie na razie nie mają lepszego pomysłu. U nas podobnie: Kaczyński z Tuskiem to jedyni znaczący gracze na scenie politycznej.

Naturalnie, w obu obozach wkurza to graczy mniejszych, ale na razie są za słabi, by otwarcie rzucić rękawicę tym dwóm liderom. Polska polityka jest więc senioralna, czy to się nam podoba czy nie, a system dwupartyjny na razie się umacnia, głównie wskutek podziału narzuconego społeczeństwu przez PiS. Ma to potencjalnie dobre strony, ale także złe, bo polska historia i tradycja polityczna wprawdzie jest dwubiegunowa od XVIII w., ale we współczesnej Europie stanowi coraz bardziej dotkliwy anachronizm.

Dobra wiadomość jest taka, że najwyższych kręgów politycznych problem dyskryminacji ludzi w starszym wieku nie dotyka. Wciąż mamy też pozytywne przykłady w mediach, świecie akademickim i kulturalnym oraz w biznesie. Lepiej więc darować sobie drwiny z liderów z powodu ich wieku, a oceniać ich przede wszystkim pod kątem kompetencji i skutków ich działalności. W tym sensie przewaga Tuska nad Kaczyńskim jest porażająca, ale społeczeństwo niekoniecznie to widzi i wyciąga wnioski. Polacy odnajdują się wciąż w polityce dwubiegunowej, która zaspokaja emocje zbiorowe, ale utrudnia współpracę w sprawach dla państwa i społeczeństwa podstawowych.

Widzimy to niemal codziennie, gdy obóz Kaczyńskiego blokuje każdą konstruktywną poprawkę opozycji do swych projektów ustaw, torpeduje każdą jej inicjatywę, np. w sprawie Pegasusa, odmawia konsultacji z nią przed każdym posunięciem o dalekosiężnym znaczeniu ponadpartyjnym, jak ostatnio w sprawie energetyki jądrowej. Zamiast tego Kaczyński objeżdża kraj, szczując przeciwko opozycji, jak żaden inny lider w państwie UE, z wyjątkiem Orbána.