Comeback Borisa

Na Wyspach Brytyjskich wielki zamęt. „Financial Times”, dziennik światowej finansjery, ostrzega na pierwszej stronie: parlamentarzyści i inwestorzy zaalarmowani możliwością powrotu Borisa Johnsona na urząd premiera UK. Zatem rezygnacja Liz Truss po ledwo sześciu tygodniach urzędowania pod Numerem Dziesięć niczego nie kończy, to tylko zapowiedź dalszych kłopotów w polityce brytyjskiej.

Europa kontynentalna i USA patrzą z niepokojem na męki, w jakich wije się brytyjska Partia Konserwatywna, jedna z najstarszych partii politycznych w Europie. Powstała niedługo po naszym powstaniu listopadowym, z jej ramienia premierami byli Disraeli, Churchill, Thatcher. Dziś sytuacja polityczna Brytanii przypomina politykę włoską: premierzy i ministrowie zmieniają się we włoskim tempie i nie wśród braw, lecz drwin i szyderstw. Czegoś takiego nie było dotąd, by z urzędu premiera jego/jej królewskiej mości robiono sobie żarty na poziomie brukowców.

Brytania nie tylko nie włada dziś morzami, ale idzie na dno. Kłamca i krętacz Johnson może być znów premierem, król będzie koronowany za ponad pół roku i nigdzie go nie widać, inflacja przekroczyła 10 proc., ceny i koszty życia rosną, brexit okazał się samotnym dryfowaniem w niewiadome. Wyjście z Unii Europejskiej plus konflikty Londynu z Brukselą w jego następstwie przynoszą więcej kłopotów niż korzyści. Przeciwnicy brexitu wzywają na marsze dla Europy. Przywódczyni szkockich niepodległościowców chce nowego referendum w sprawie wyjścia Szkocji z unii brytyjskiej.

Być może brexit był pierwszym gwizdkiem alarmowym, że w XXI w., a teraz na dodatek w czasie napaści Rosji na Ukrainę, która drastycznie zmienia geopolitykę europejską i globalną, nawet potęgi mogą mieć poważne problemy. Trzy lata temu Johnson wygrał miażdżąco z lewicą, dziś torysi miażdżąco przegraliby z laburzystami. Brexit i rządy Borisa podzieliły społeczeństwo brytyjskie i scenę polityczną tak, jak kłamstwo smoleńskie i rządy Kaczyńskiego z Ziobrą podzieliły społeczeństwo polskie. W polityce w obu krajach zapanował chaos zagrażający funkcjonowaniu państwa.

Szansę złagodzenia kryzysu dają uczciwe wybory parlamentarne. W UK konserwatyści, tak jak w Polsce prawicowi populiści, boją się jednak tego sprawdzianu ich realnego poparcia. Ale na szczęście są na Wyspach silne i niezależne media, które pokazują, jak bardzo konserwatyści stracili na wiarygodności. Elita i doły torysów bronią się przed przyspieszonymi wyborami. Opozycja i elektorat widzą w nich ratunek przed dalszym dryfowaniem.

Partia Kaczyńskiego szukała w brytyjskich konserwatystach sprzymierzeńca w swych potyczkach z UE. Powinna więc uważnie się przyglądać politycznej degrengoladzie UK po brexicie. Wielka Brytania staje się dziś przestrogą, nie może być inspiracją ani wzorem do naśladowania. A przecież słynęła z pragmatyzmu i elastyczności. Jak doszło do obecnej marginalizacji? Może jednym z głównych powodów jest rozjazd opinii i odczuć obywateli z megalomańskimi kalkulacjami torysów.

Wzorem dla młodej warstwy przywódczej konserwatystów jest raczej Trump niż Adam Smith. Stara elita tej partii nie kryje dysgustu stylem bycia i rządzenia Borisa i jego przybocznych. Być może społeczeństwo brytyjskie było w swych oczekiwaniach wobec rządu bliższe społeczeństwom Europy kontynentalnej. Imponuje mu model państwa opiekuńczego bardziej niż model rządu jako stróża nocnego i jak najniższych podatków dla najbogatszych. Jeśli tak, to powrót Borisa nie zadziała jak magiczna różdżka.

Partie w kryzysie lubią apelować o jedność w swych szeregach, w klasie politycznej i społeczeństwie. Ale jedność w UK skończyła się wraz z brexitem. Tak jak w Polsce skończyła się wraz z katastrofą smoleńską. Brexit podzielił samych brytyjskich konserwatystów głęboko i trwale. Nie widać dziś żadnego spoiwa, które by łączyło byłego premiera Johna Majora z Borisem Johnsonem. Jedności nie należy mylić z kunktatorstwem i ślepą lojalnością. Truss i Theresa May były przeciw brexitowi, dołączyły do brexitowców, gdy wygrali referendum o wyjściu z UE. Tylko Major był i pozostał przeciwnikiem brexitu, który uważa za historyczny błąd i popis niczym nieuzasadnionej megalomanii.

Jedność narodową i wewnątrzpartyjną buduje się długo i mozolnie, za to traci się ją szybko. Tak właśnie zdarzyło się na Wyspach. Nawet jeśli Alexander Boris de Pfeffel Johnson po sześciu tygodniach zostanie znowu premierem, będzie to pyrrusowe zwycięstwo. Część posłów PK zapowiedziała, że gdyby Boris wrócił do władzy, to oni wystąpią z partii, a może nawet przejdą do laburzystów. U nas gnicie układu rządzącego zbliża się do tego etapu, choć nikt jeszcze nie mówi głośno, że Kaczyński musi odejść, jeśli PiS ma zachować władzę.