Bestia brukselska

Znów zawyły syreny w Kijowie, we Lwowie, w Odessie i innych miastach ukraińskich, a polski było nie było premier na zlocie skrajnej prawicy w Madrycie atakuje Brukselę ku uciesze putinisty Orbána i postfaszystki Meloni.

Gospodarzem imprezy partyjnej był lider skrajnej prawicy hiszpańskiej. W jakim charakterze? Lidera PiS czy szefa polskiego rządu? W obu przypadkach to fatalny komunikat: Polska pod rządami „zjednoczonej prawicy” kontynuuje kurs antyeuropejski i brata się z pogrobowcami Franco i Mussoliniego. Przedstawiają się oni jako narodowi konserwatyści, ale to przebranie na użytek zdezorientowanych, niedoinformowanych i sfrustrowanych społeczeństw. Wykorzystują dobrodziejstwa demokracji do jej ograniczenia i niszczenia.

Przykładem są siedmioletnie już rządy Kaczyńskiego. Jego ludzie obsadzili większość aparatu państwowego, instytucji mających służyć obywatelom, a nie partii rządzącej, jak choćby dawne media publiczne, Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy. Zasada jest taka: ma rządzić pisowska nomenklatura, a nie prawo, chyba że to, jakie sami uchwalili, zwykle chaotycznie, na potrzebę chwili i żeby konsolidowało ich władzę.

Widać wyraźnie, że polityka pisowska staje się częścią szerszego frontu skrajnej prawicy europejskiej. Ten front odnosi dziś sukcesy, a nawet dochodzi do władzy w demokratycznych wyborach. Szczególnie niepokojące są wydarzenia we Włoszech, państwie współzałożycielu powojennej wspólnoty europejskiej.

Ta skrajna prawica mami ludzi hasłami populistycznymi: przeciw „elitom”, mediom głównego nurtu, biurokracji brukselskiej dążącej rzekomo do europejskiego państwa federacyjnego, przeciwko aborcji, eutanazji, szczepionkom, innej tożsamości seksualnej, prawom mniejszości etnicznych, imigracji z krajów muzułmańskich, za Europą państw narodowych i chrześcijaństwem jako ich spoiwem. Ale czy zniszczenie unijnej transnarodowej „bestii” wystarczy, by państwo narodowe o własnych siłach rozwiązało u siebie problemy, z którymi boryka się cała wspólnota demokratyczna? Chaos rządzenia Polską przez kaczystów każe w to mocno wątpić.

Mateusz Morawiecki, decydując się na osobisty udział w imprezie Voxu, obok Orbána, Meloni i Trumpa, którzy nadesłali wideo ze swymi wystąpieniami, de facto zapisał Polskę pisowską po raz kolejny do obozu złej zmiany – autorytarnej i prorosyjskiej, choć oficjalna polityka jego rządu jest proukraińska. Politolodzy spierają się, czy obecna skrajna prawica jest neofaszystowska, czy „tylko” radykalna lub ekstremistyczna. Czy jest jedynie ściemą mającą wywindować ją do władzy, czy alternatywą względem prawicy tradycyjnej, takiej jak chadecka Europejska Partia Ludowa, największa frakcja w Parlamencie Europejskim.

Zwykłych konsumentów polityki te rozważania interesują mniej niż obecne problemy związane ze skutkami wojny w Ukrainie dla ich bezpieczeństwa i poziomu życia. Problemy są realne, Unia i rządy większości państw członkowskich starają się je rozwiązywać, a nie wykorzystywać bezwstydnie w swej walce o władzę. Skrajna prawica niewątpliwie wywiera na nie presję, której niekiedy ulegają, by nie otwierać frontu konfrontacyjnej walki politycznej w swych krajach, gdy najważniejszy jest dziś front walki ze skutkami agresji Putina. Uleganie musi mieć jednak swoją wyraźną granicę.

Czerwoną linią jest solidarność z ideą wspólnej Europy praw człowieka i swobód obywatelskich, wolności sądów i mediów od nacisku partii rządzących. Gdy Meloni cieszy się, że powstaje europejskie przymierze do walki z lewicą, przyznaje, że jest neofaszystką, która chce wykluczyć swych przeciwników z debaty i wspólnoty politycznej, jaką jest praworządna demokracja konstytucyjno-parlamentarna. Traktowanie przeciwnika jako odczłowieczonego wroga i zdrajcy narodu to cecha autorytaryzmu. Po niej rozpoznamy neofaszystów.