Drugi kryzys kubański

Pomysł prezydenta Macrona z „europejską wspólnotą polityczną” nabiera kształtu. W Pradze zgromadzili się liderzy ponad 40 państw, by dyskutować o największych wyzwaniach obecnego czasu: wojnie w Ukrainie, cenach energii, masowej migracji z powodów ekonomicznych. Putina nie było, była nowa premier brytyjska Liz Truss.

Jej obecność miała podwójną wymowę: że Wyspy po brexicie wracają do Europy i że Truss już wie, iż Macron jest przyjacielem Brytanii, a nie jej wrogiem, jak wcześniej insynuowała. Żeby jednak nie narazić się zwolennikom wyjścia UK z UE w kraju i swej partii, poprosiła, aby podczas spotkania nie eksponować flag UE i obecności jej liderów. Komunikat jest więc taki: chcemy rozmawiać z Europą, ale idziemy swoją drogą wytyczoną przez wynik referendum.

Nieobecność Putina nie wymaga komentarza. Oznacza izolację Kremla w przywódczych kręgach Zachodu. Jaki jednak płynie z Pragi komunikat poza tym, że Macron chciałby odpowiedzieć na unijne aspiracje Ukrainy i państw bałkańskich? Ukraina i Mołdowa są już zaproszone, będą czekać krócej niż Turcja. Forów dyskusyjnych w Europie mamy mnóstwo. Prócz UE działa Rada Europy i OBWE. Paryż raczej nie dąży do zdublowania UE pod swoją egidą. Chodzi raczej o „szerszą Europę” zgrupowaną w jakiejś G44. Ale Macron raczej nie będzie nowym de Gaulle’m, a tym bardziej Napoleonem. Czas dominacji francuskiej w Europie nie wróci, ale rola Francji w Europie bynajmniej się nie skończyła. Dlatego tak ważne było, żeby Macron nie przegrał z Le Pen i utrzymał Francję w UE.

A jednak dzisiaj nie czas na mnożenie międzynarodowych bytów politycznych. Wystarczy UE i NATO ze wsparciem USA. Teraz trzeba wzmocnić zachodni front przeciwko Putinowi, a to z tych trzech podmiotów on się składa. Jego słusznym celem jest zapobieżenie najgorszemu, czyli użyciu przez Rosję broni atomowej. Rosję trzeba powstrzymać nie tylko w Ukrainie, ale w Europie i Ameryce.

Prezydent Biden powiedział, że już można mówić o kryzysie nuklearnym, najpoważniejszym od kryzysu kubańskiego w 1962 r. 60 lat temu Chruszczow chciał z komunistycznej Kuby zrobić wyrzutnię rakiet atomowych, szachującą Amerykanów. Teraz Putin mówi, że nie blefuje z użyciem „wszelkich środków”, a więc i broni jądrowej, w Ukrainie. A Biden się zgadza, że to raczej nie blef. Putin przypomina, że precedens stworzyli Amerykanie, zrzucając atom na Japonię. To tym bardziej potwierdza, że nie blefuje i że już usiłuje usprawiedliwić swój ewentualny atak atomowy tym, że skoro mogli Amerykanie, to czemu nie mogliby Rosjanie?

Nasz prezydent włączył się w tę debatę, sugerując, że na terytorium Polski może być czasowo rozmieszczona broń atomowa, o czym miał rozmawiać w USA. Amerykanie zdementowali, że temat jest na wokandzie Waszyngtonu. Duda się poślizgnął w typowym pisowskim stylu. Ujawnił zamiar publicznie, nim Biały Dom zajął stanowisko poprzez kanały dyplomatyczne.

Na co dzień cieszymy się wiadomościami o sukcesach ukraińskiej kontrofensywy. Nie tracimy nadziei, że Zachód zachowa jedność wobec agresji rosyjskiej i po jej klęsce pomoże odbudować Ukrainę i powoła międzynarodowy trybunał do osądzenia zbrodni wojennych Rosji. Tylko wspólnota daje taką szansę. Dlatego V kolumna Putina w wolnym świecie nie może być partnerem dla rządów i instytucji demokratycznych. Zamaskowana jako „konserwatystka” Meloni i jawny fan Putina Salvini są zagrożeniem dla jedności Zachodu równie poważnym jak Węgry Orbána i jego przymierze z Kaczyńskim, Salvinim i Le Pen. Udają odnowicieli UE, w istocie marzą, jak Kreml, o jej przejęciu lub rozpadzie, by mieli całkiem wolną rękę w faszyzacji Europy.

Widać coraz wyraźniej, że rozsadnikiem konfliktów zagrażających pokojowi światowemu są trzy autorytarne państwa: Rosja w Europie, Iran na Bliskim Wschodzie i Chiny na scenie globalnej. Gdyby upadły, wzburzone morze zaczęłoby się uspokajać.