Mieszkaniec Ziemi ogląda zdjęcia kosmosu

Olśniewające mistycznym pięknem zdjęcia głębokiego kosmosu przypominają nam o dwóch wielkich zagadkach: czy to dowód na „inteligentny projekt” i czy Ziemia, kropeczka na mapie wszechświata, przetrwa niszczycielską wojnę wydaną jej przez ludzkość epoki przemysłowej i globalnej?

Mam wielką słabość do astronomii. Prócz dzikiego piękna natury podziwiam od czasów chłopięcych piękno kosmosu, a jego milczenie mnie nie przeraża. Ze zdjęć teleskopu Webba można zresztą wyczytać, że wszechświat jest gęsto „zaludniony”, pełno w nim gorącego życia: ciągłych erupcji, zderzeń, ucieczek, aktów tworzenia i zniszczenia.

A więc wszechświat to projekt w wiecznym tworzeniu. Czy „inteligentny”? Któż intelektualnie uczciwy miałby odwagę odpowiedzieć „tak” lub „nie”? No i trzeba by zdefiniować, co znaczy „projekt” i w jakim sensie można nazywać go „inteligentnym”? Ale nie musimy tego wiedzieć, by patrzeć w nocne niebo z fascynacją. Ani by oglądać kosmiczne zdjęcia udostępnione nam właśnie przez NASA we współpracy z agencjami kosmicznymi Kanady i Unii Europejskiej.

Nie musimy bynajmniej ferować jakichś wyroków natury teologicznej bądź kontrteologicznej. Od tego są astronomowie wszelkich specjalności, cała światowa społeczność noblistów i uczonych. Wielu z nich nie odrzuca idei „superinteligencji”, którą w naszym języku nazywamy zwykle Bogiem. Niekoniecznie jednak ich „Bóg” jest Bogiem tej czy innej religii. Einstein może być przykładem. Są też teologowie konfesyjni zdolni do fascynacji tą zagadką czy też tajemnicą, ale niechętni do nawracania na swoją konfesję, zwłaszcza pod presją lub przy pomocy przemocy. Wiedzą, że to manowce wiary i Kościoła.

Ks. Michał Heller uważa, że językiem, jakim „Bóg” mówi do homo sapiens, jest matematyka, która potrafi opisać wszechświat. Inny teolog, Teilhard de Chardin, rozwinął wizję wciąż ewoluującej wszech-rzeczywistości, która zmierza ku „punktowi omega”. Nie wchodzą w spór z nauką, korzystają z jej dorobku – nie mają problemu z udziałem w dyskusjach o wierze i religii z „nowymi ateistami”. Tu ks. Heller dyskutuje z prof. Dennettem o przypadku i konieczności:

Wróćmy na Ziemię, ten padół wiecznego cierpienia. W Winnicy rosyjskie rakiety zabiły m.in. małą dziewczynkę, a jej matce oderwały nogę. Jak pogodzić zdjęcia Webba z grozą naszej planety, zagrożonej przez działania człowieka? Oglądając zdjęcia Webba, nie możemy zapomnieć innych zdjęć dostarczanych codziennie przez media. Zdjęć nieustających wojen, konfliktów, degradacji środowiska naturalnego. Gdy zdjęcia kosmiczne budzą zachwyt, te drugie budzą przerażenie. Jedne i drugie są dziełem ludzkim, dokumentują, do czego jesteśmy zdolni.

Nasze wysiłki powinniśmy kierować na to, co w nas najlepsze, ale kierujemy często na to, co w nas najgorsze. Badanie kosmosu wymaga wielkich nakładów materialnych, korzyść z nich nie jest doraźnie odczuwalna. Taką korzyść przynoszą zwycięstwa w rywalizacji o dominację. Nie przynoszą jej jednak na polu najważniejszym, czyli przetrwaniu ludzkości i jej dobrostanie społecznym i duchowym. Nie będzie dobrostanu, póki wojny nie staną się rzadkością, tak samo jak nędza, brak dostępu do edukacji i opieki medycznej. Gdybyśmy mieli demokratycznie wybrany rząd planetarny i doradzającą mu radę mędrców, prawdziwych autorytetów naukowych i duchowych, może coś by drgnęło. Takie nadzieje budziła po wojnie ONZ, ale okazały się płonne.

Dziś dowodem impasu i indolencji Narodów Zjednoczonych w dziedzinie zażegnywania wojen i konfliktów jest Rada Bezpieczeństwa ze stałym udziałem Rosji, uwikłanej w wojnę przeciwko niepodległej Ukrainie, i Chin komunistycznych, dławiących wolność Hongkongu, trzymających w obozach „reedukacji” własnych obywateli, Ujgurów czy Tybetańczyków i grożących aneksją demokratycznego, prozachodniego Tajwanu.

Bez redefinicji wielkich celów politycznych ludzkość zamiast stać na straży naszej planety, staje się dla niej zagrożeniem. Tym powinni się zająć wielcy przywódcy ludzkości, a nie zbrojeniem się po zęby, które kosztuje tak drogo, choć nie daje gwarancji, że powstrzyma zagładę ludzkości. Religie ani systemy polityczne też nie dają takiej pewności. Niewykluczone, że znikniemy z naszej planety szybciej, niż przypuszczamy. Kosmos nawet tego nie zauważy, przyroda odetchnie z ulgą. Głosy ludzi i odgłosy wszelkiej ludzkiej działalności umilkną na zawsze.

Okażemy się epizodem w dziejach planety, a przybysze z innej inteligentnej cywilizacji, poznawszy nasz wzlot i upadek, będą naszą historię podawać jako przykład ku przestrodze, jak można na własne życzenie zniszczyć dorobek tysiącleci z głupoty, nienawiści i egoizmu liczącego się tylko z własnym interesem.