Bye, Boris!

Populistów trudno odspawać od stołków: Trumpa w USA, Johnsona w UK. Ale koniec końców muszą odejść, choć nie chcą. Boris Johnson bronił się długo, no bo nie zmienia się lidera w trudnych czasach inflacji i wojny w Ukrainie. W czwartek ogłosił, że rezygnuje z przywództwa konserwatystów, w przyszłym tygodniu ma być ogłoszony kalendarz wyznaczenia następcy Borisa na funkcji premiera.

Szalę przeważył bunt w rządzie samego Johnsona: 50 rezygnacji, które oznaczają, że rząd traci zdolność funkcjonowania. Johnson już po ogłoszeniu swej rezygnacji z funkcji lidera mianował jednak dwóch szefów resortów, w tym edukacji. To może oznaczać, że ma nadzieję pozostać szefem rządu, dopóki torysi nie wybiorą nowego lidera partii – czyli następcy Johnsona – na zjeździe jesienią.

Liderzy opozycji wezwali jednak Borisa do złożenia urzędu już teraz, bo inaczej chaos się przedłuży. Tego samego oczekuje nawet były premier z ramienia konserwatystów John Major. Mamy więc ostry wiraż, ale Borisa nadal za kierownicą. Boris wymyślił sobie, że będzie populistą, bratem łatą, który, jak lady Thatcher, przeciągnie na stronę konserwatystów masy pracownicze zalęknione o przyszłość w epoce globalizmu. Na tym lęku do władzy doszedł Trump. Na tym lęku próbują dojść do władzy populiści i nacjonaliści w Europie. Na Wyspach wehikułem był brexit, w Stanach rasizm białej prowincji, we Francji podsycana przez Putina nienawiść do liberalizmu.

Ale Johnson jest populistą z wyboru politycznego. W rzeczywistości to wypisz wymaluj członek brytyjskiej elity, świetnie wykształcony, z koneksjami w klasie wyższej, talentem komunikacyjnym i dorobkiem dziennikarskim. Inaczej niż Trump, którym pogardzała nowojorska elita biznesowa, czy polityczny klan Le Penów, którego założyciel, prawnik i parlamentarzysta, był synem rybaka. W Polsce Jarosław Kaczyński porzucił dla narodowo-katolickiego populizmu projekt konserwatywno-chadecki.

Za Borisem niewielu będzie tęskniło. Putin może liczyć, że jego odejście osłabi wysiłek wojenny Ukrainy. Jednoznacznie proukraińską linią Boris wyróżniał się korzystnie wśród liderów Europy Zachodniej. Brytyjska opozycja liczy, że skonfliktowana wewnętrznie partia Johnsona nie zdoła go zastąpić liderem zdolnym wygrać następne wybory. Ale czy szef lewicy brytyjskiej będzie sobie radził lepiej z inflacją, wracającą pandemią i Putinem niż Johnson? Polityka brytyjska od dawna nie imponuje. Starmer, szef laburzystów, następca radykała Corbyna, już zapowiedział, że nie będzie forsował referendum w sprawie powrotu UK do Unii Europejskiej. Tak to brexit, który zniszczył słuszne dążenie do silniejszej Europy, okazuje się najtrwalszą częścią dziedzictwa Johnsona.

Populistów da się odspawać od władzy w funkcjonującej praworządnej demokracji, trudniej to idzie w demokracjach fasadowych, gdzie nie ma wolnych sądów i mediów, jak w Zjednoczonym Królestwie. Johnson miał w polityce i wielkie osiągnięcia, i kompromitujące wpadki. Nasi populiści narodowi zaliczają głównie wpadki, więc tym bardziej kurczowo trzymają się kiwających się stołków i tym zacieklej będą ich bronić. Boris, jak to mają w zwyczaju populiści, kłamał i kręcił, by utrzymać „najlepszą posadę na świecie”, ale nie uszło mu to na sucho, jak uchodzi u nas narodowym populistom, nierzadko fanom Borisa, Trumpa i Le Pen.

Składając rezygnację, Johnson pochwalił „darwinistyczny” system polityczny Brytanii. Wyraził nadzieję, że Królestwo czeka złota przyszłość. My w Europie kontynentalnej widzimy raczej wielki kryzys z wojną Putina w tle. Wyspiarski izolacjonizm niewiele na to poradzi.