Wszystkie chwyty Kaczyńskiego

Przed nami kolejna brudna i brutalna kampania wyborcza. Przedsmak to kołtuński rechot aktywu pisowskiego na kołtuńskie słowa Kaczyńskiego o osobach zmieniających płeć nie z kaprysu, tylko z egzystencjalnej potrzeby. W tym kołtuństwie i rechocie jest metoda: Kaczyński nie może funkcjonować w polityce bez piętnowania osób i środowisk z jego czarnej listy ludzi „gorszego sortu”.

Chwyt wielokrotnie wykorzystywany przynosi cierpienie stygmatyzowanym i ich bliskim i o to właśnie Kaczyńskiemu chodzi. Niech boli! Niech mobilizuje rechotem i pogardą do poparcia PiS w wyborach. Drugi sygnał to potraktowanie gazem przez policję uczestników protestu przeciwko wizycie Kaczyńskiego w ich mieście. Niech wiedzą, że policja może być użyta w walce politycznej. Zdarzało się to już wiele razy i może zdarzyć się ponownie. Każda metoda zduszenia protestów przeciw obecnej władzy wchodzi w grę.

Co tam jakieś wyroki sądów europejskich, co tam jakieś prawa człowieka, „nasze” musi być na wierzchu, choć Polska pod rządami Kaczyńskiego szoruje po dnie. Żadna obietnica Morawieckiego niespełniona, nie szkodzi, padają następne. Żadna afera niewyjaśniona i nierozliczna, nie szkodzi, będą następne, też nieukarane. Żaden kryzys zaufania nienaprawiony, nie szkodzi, nie o zaufanie im chodzi, tylko o władzę.

Żeby wybory były wolne i uczciwe, kampania wyborcza powinna być równa i wolna. Nie może być taka, bo media publiczne są pod kontrolą polityczną obozu Kaczyńskiego. Właśnie wykorzystał unijną dyrektywę do odcięcia dostępu do mediów niepisowskich milionom odbiorców telewizji nadawanej naziemnie, a nie drogą satelitarną. W praktyce umocni to przewagę „kurwizji”. Nazywanie jej „publiczną” to absurd: od 2015 r. w Polsce nie ma mediów publicznych. Ma to groźne konsekwencje także dla kampanii w państwie pisowskim.

Demokraci, na czele z Tuskiem, są w nich i będą przez cały czas odsądzani od czci i wiary, nie mając szansy bronić się przed ordynarnymi manipulacjami. Na wiecach i podczas spotkań wyborczych będzie szczucie i nagonka na demokratów, a relacje o tym będą powtarzane od rana do wieczora w mediach pisowskich. Reakcje opozycji będą preparowane tak, by ją bez przerwy dezawuować, a nie tak, by odbiorca mógł je poznać w całości.

Klasycznym przykładem jest puszczanie w kółko kilku słów Tuska po niemiecku, by pisowski wyborca uwierzył, że to nie Polak, tylko sługus niemiecki. Na tym samym poziomie są antyniemieckie wisty Kaczyńskiego. Najnowszy to ten o Hitlerze jako symbolu niemieckiej demokracji. Do „win Tuska” doszła ostatnio nawet inflacja. Mało tego, Tusk jest winien agresji Rosji na Ukrainę, a agresja jest winna inflacji. Wyprane mózgi „ciemnego ludu” przyswoją każdą brednię, kłamstwo i potwarz.

Psychologowie polityki uważają, że kłamstwo systematycznie powtarzane odnosi skutek, gdy społeczeństwo jest zastraszone lub woli nie wnikać, jaka jest prawda, by sobie nie psuć dobrego humoru. Bo przecież partia kieruje, rząd rządzi, a wyborcom Kaczyńskiego żyje się lepiej.

Politycznym złotem okazała się też dla PiS wojna w Ukrainie. Można grać strachem przed wojną, przedstawiając się jako władza silna, zwarta i gotowa do skutecznej obrony Polski przed Putinem. Można odwracać przy pomocy strachu przed Rosją uwagę od skutków inflacji i dziadostwa „polskiego ładu”. Można znów grać w tym samym celu płytę LGBT i „lewackich ideologii seksualizujących dzieci”, ataków na Kościół i katolicyzm, obrony przed „bezbożnictwem” polskim i zachodnim.

Po siedmiu latach tak fatalnych rządów te wszystkie chwyty Kaczyńskiego powinny okazać się wielkimi samobójami. Demokracie trudno pojąć, jak to możliwe, że nie jest pewne, czy rzeczywiście tak się stanie. Jak to możliwe, że te wszystkie skuchy nie przeszkadzają kilku milionom obywateli skandować: „Jarosław!”? Nie żeby od razu pokochali demokratów, ale żeby ujrzeli, że ich wódz jedzie na politycznych dopalaczach.

Są dwie istotne kwestie: czy wszystkie chwyty Kaczyńskiego zmobilizują do głosowania na PiS więcej niż jedną trzecią elektoratu i druga: czy siły demokratyczne mają w tej kampanii większe szanse na pokonanie Kaczyńskiego niż w 2019 r. Krótka odpowiedź na oba pytania brzmi „nie”. PiS nie przebije szklanego sufitu, a demokraci, jeśli się nie zjednoczą, mają podobne szanse co w poprzednich wyborach: duże, ale niewystarczające.

Są też ważne kwestie techniczne: czy demokraci obsadzą większość komisji wyborczych swymi mężami zaufania, czy państwowa komisja wyborcza i Sąd Najwyższy uszanują wynik wyborów, gdyby oznaczał przegraną Kaczyńskiego? Czy uda się choć trochę zmniejszyć przewagę „kurwizji”? No i kolejne wyzwanie: czy demokraci znajdą język równoważący kłamliwą i nienawistną mowę pisowską? Czy da się odeprzeć nieustanne ataki nie tylko Kaczyńskiego, ale też spoza jego obozu: „symetrystów”, tuskofobów, skrajnej prawicy i kombinatorów politycznych grających na dwa fronty?