Kula u nogi debaty to sam Kaczyński

Kaczyński atakuje media niezależne od PiS, bo nadchodzą wybory. Nie jest dość silny, by je sfałszować, gdyby przegrał, ale zawsze może postraszyć. Oficjalny powód krytyki jest absurdalny: media niezależne nie krytykują PiS za politykę wobec wojny w Ukrainie, tylko wykazują obłudę PiS: do niedawna nie mieli problemu z chodzeniem pod rękę z Marine Le Pen i Orbánem, najważniejszymi sprzymierzeńcami Putina w UE. Bratanie miało skutki negatywne, wizerunkowe i materialne, np. w dziedzinie energetyki, jak choćby sprzedaż Lotosu Węgrom.

Tusk postawił pytanie rządowi, czy zboże przywożone z Ukrainy nie będzie cenową konkurencją dla zboża polskiego. Okazało się, że na razie nie ma o tym mowy, bo zboże ukraińskie nie jest u nas sprzedawane, tylko przechowywane do dalszego transportu. Media ruskie oczywiście wykorzystały sprawę do swoich celów, wyrywając słowa Tuska z szerszego kontekstu, ogólnie solidarnego z Ukrainą, a PiS zachował się tak samo jak propaganda rosyjska: po raz enty przedstawiając Tuska jako stronnika Putina.

Tusk nigdy nie był prorosyjski, jak ojciec naszego obecnego premiera. Teraz jego syn powtarza nową mantrę pisowską, że podziemna Solidarność walcząca to prefiguracja Ukrainy walczącej z Putinem. Kornel Morawiecki przepraszał Putina, że Mateusz nie pogratulował mu wyboru na prezydenta. Mówił publicznie, że demokracja w Rosji niczym nie odbiega od standardów europejskich.

Związki widzimy także na polu ideologicznym: PiS, tak jak Putin, widzi w Zachodzie bezbożnictwo i rozpasany libertynizm. Jeśli brać na serio – bo zmienia poglądy w zależności od sondaży – deklaracje ideowe Kaczyńskiego, to pod tym względem Kaczyński gardzi Zachodem tak samo jak Putin. Obaj są wrogami demokracji liberalnej, liberalizmu jako obrony praw jednostki przed przemocą państwa i religii, ale też wrogami gospodarki rynkowej, o ile nie mają nad nią politycznej kontroli. Uzyskaniu tej kontroli służy system oligarchiczny. Dają swoim zarobić, oczekują ślepej lojalności.

Marzenie o zniszczeniu wolnych od nich mediów też ich obu łączy. Putin już je u siebie spełnił. Kaczyński na razie się cofnął, ale gdy społeczeństwo zacznie być niezadowolone z jego rządów, a już się to dzieje, to jego hasło o pełnej kontroli nad mediami wróci. W tym celu będzie niezależne od niego media dyskredytować, tak jak to robi teraz w wiernopoddańczym organie Sakiewicza, puszczając znów w obieg stare zamordystyczne hasła pod nowym wyssanym z palca pretekstem wojennym.

Jak autokraci nieznoszący wolnych mediów próbują je pozbawić wiarygodności? Najprostszym chwytem jest zarzucić im, że są tubą propagandową „totalnej” opozycji. A o tym, że kurwizja i inne media propisowskie są do bólu i 24/7 tubą PiS, nie wspomnieć. No bo w percepcji obozu Kaczyńskiego ich media są fontanną krystalicznie czystej prawdy. W bezsilnej złości na te manipulacje niektórzy przypominają słowa Kaczyńskiego, że media są fundamentem demokracji i muszą patrzeć rządzącym na ręce. No tak, ale to było w czasie, gdy Kaczyński nie był u władzy, więc chciał się przypodobać dziennikarzom jako obrońca wolności mediów, a konkretnie tygodnika „Wprost” w kontekście afery podsłuchowej w lokalu Sowy.

Cyniczny PiS broni wolności słowa, jeżeli sądzi, że to służy jego celom politycznym. Tak naprawdę chętnie by wolność słowa wypalił żelazem, tak jak Putin, który przed napaścią na Ukrainę zlikwidował ostatnie media niezależne od Kremla, w tym gazetę pokojowego noblisty.

PiS może przegrać wybory na drożyźnie, na kosztach solidarności słusznie okazanej Ukrainie, na durnych antybrukselskich atakach Suskiego i Ziobry, na niekończącym się serialu z bajdurzącym premierem w roli głównej itd. No to puszcza płytę: mamy najlepszy rząd w historii, a najgorsze media, bo nie nasze.

Media jakościowe nie są niczyją tubą, utrzymują się same, a nie z pieniędzy podatników, rozdzielanych wybiórczo przez obecną władzę. Gdyby media niezależne rzeczywiście notorycznie kłamały o polityce PiS w każdej dziedzinie, a dziś szczególnie wobec napaści Rosji na Ukrainę, to cóż prostszego niż podać dowody i pozwolić na ich niezależną od PiS weryfikację?

Drugi test: gdyby media niezależne kłamały, toby zbankrutowały, bo straciłyby odbiorców i bez przerwy ciągano by je po sądach. To zresztą ulubiona metoda polityków nękających niezależnych dziennikarzy pozwami. Na szczęście dopóki sądy są niezależne od polityków, pozwani mogą liczyć na sprawiedliwy wyrok. Dlatego PiS chce zlikwidować niezależność władzy sądowniczej, filaru ustroju demokratycznego.

Z tych przykrych powodów niezależne od rządzących media muszą szczególnie starannie weryfikować informacje przed ich publikacją. Z mediami od PiS zależnymi jest odwrotnie: mogą kłamać, obrażać, insynuować, pisać byle co, włos z głowy nie spadnie prezenterce, redaktorowi czy wydawcy za jakiekolwiek złamanie etyki dziennikarskiej, a hojne dotacje i tak dostaną. W rzeczywistości to bardziej funkcjonariusze propagandy niż pracownicy mediów. W swych mediach Kaczyński może rzucać wszelkie oszczerstwa i snuć wszelkie teorie o winie Tuska za wszystko, bo podczas rozmowy prowadzący mu na to zawsze pozwoli. Bo myśli Kaczyńskim albo Kaczyńskiego się boi.

Kulą u nogi debaty publicznej jest Kaczyński, a solą debaty są wolne media. Każdą uwagę krytyczną opozycji o najgorszym po 1989 polskim rządzie traktuje jako akt antypolski, tak jakby Kaczyński i PiS to była cała Polska, a nie jedna z wielu partii politycznych. Dziś się zajmujemy akurat nią tylko dlatego, że ma władzę i fatalnie dla Polski jej używa. Zanim Kaczyński zacznie szukać „rosyjskich standardów” w polskich mediach od niego niezależnych – które nie kłamią i nie szczują jak jego własne – niech sobie obejrzy jeden seans „Wiadomości”. Najlepiej w towarzystwie niezależnych medioznawców, którzy by mu bez trudu pokazali, jak jego media toczka w toczkę stosują „rosyjskie standardy”.