Ursula z workiem euro

Szefowa Komisji Europejskiej nie powinna kupować od obozu Kaczyńskiego za miliardy euro półproduktu. Tym półproduktem jest przyjęta właśnie ustawa likwidująca tzw. Izbę Dyscyplinarną naszego Sądu Najwyższego. Ale jest problem: tzw. kamienie milowe dotyczą nie tylko praworządności, ale także innych ważnych dziedzin.

Polska worka euro od Unii potrzebuje. Płaci składkę do budżetu UE, jest głównym kanałem transportu dóbr potrzebnych walczącej Ukrainie, otwarła się przed kobietami i dziećmi szukającymi schronienia przed rosyjską agresją. Nie jest to zasługa pisowskiego rządu, tylko polskich obywateli, ale tym razem rząd nie torpeduje tej akcji serc, lecz się do niej podłącza. Inaczej było w poprzednich kryzysach migracyjnych, ale liczy się teraz to, że Kaczyński nie straszy Polaków migrantami z Ukrainy. Straszą ukrainożercy na skrajnej prawicy.

Pani Leyen w imieniu Brukseli przybywa do Warszawy w tej zawiłej sytuacji. Jeśli ogłosi, że euro dla Polski są gotowe do wypłaty, to będzie to dobra wiadomość, gest dobrej woli i komunikat, że Bruksela chce zakończenia konfliktu. Ta dobra wiadomość nie powinna jednak przykryć innej, gorszej: że gest dobrej woli będzie wykorzystany przez obóz Kaczyńskiego do politycznej autopromocji, a praworządność nie została przywrócona. Na domiar złego nic nie wskazuje na to, by obóz Kaczyńskiego, Ziobry i Dudy chciał podjąć przyjazną dłoń wyciągniętą z Brukseli.

Gremia unijne chcą zakończyć konflikt z PiS, ale PiS nie chce zakończyć konfliktu z Unią. Gdyby chciał, Ziobro dawno temu wyleciałby z rządu i koalicji rządzącej. Prawda polityczna jest taka, że Kaczyński z Dudą i Ziobrą widzą w Unii „wyimaginowaną wspólnotę”, czyli twór sztuczny. Żyją politycznie z tego konfliktu, bo ich polityka jest z natury konfliktowa, konfrontacyjna, muszą być dobrzy, czyli PiS, i źli, czyli Tusk i „eurokołchoz”. Póki jednak mogą Unię doić, stroją się w szaty reformatorów i odnowicieli tej wspólnoty, choć w istocie są jej przeciwnikami i postrzegają ją jako nieznośny hamulec, który utrudnia im plany.

Plany zmierzają do przekształcenia Polski w państwo wodzowskie typu Węgier Orbána, Rosji Putina, Turcji Erdoğana. W takim państwie nie będzie miejsca na „wartości europejskie”. Bruksela o tym oczywiście wie. Fundusze odblokuje w imię wyższego celu, jakim jest projekt zjednoczona demokratyczna Europa. W imię tego projektu wypracowała teraz zdrowy kompromis w sprawie szóstego pakietu sankcji na Rosję. Odblokuje w nadziei, że przyjaźnie wyciągnięta ręka zostanie w końcu podjęta przez Kaczyńskiego i Orbána. A co jeśli zawiśnie w powietrzu?

Nie jest winą Unii, że powstała w jej obrębie sytuacja wcześniej trudna do wyobrażenia: że znajdą się państwa członkowskie – a ściślej prawicowe rządy w tych państwach – podważające zasady i wartości zapisane w traktatach, które te państwa same ratyfikowały z masowym poparciem własnych obywateli. I że w tej sytuacji Unia musi umieć jasno i przekonująco wskazać, jaka jest granica tolerowania autokratycznych zapędów w demokratycznej i praworządnej wspólnocie?

Pozytywny przykład dała Słowenia po odsunięciu od władzy ekipy Janszy, przyjaciela Orbána. Nowy rząd deklaruje, że zamierza wrócić do matecznika UE, czyli do współpracy z Francją, Niemcami i Włochami. Dystansuje się od prób budowania jakichś miniunii, Wyszehradów czy Międzymórz w ramach Unii, prób o dwuznacznym przesłaniu: jesteśmy za, a nawet przeciw UE w jej obecnym kształcie. Nowy rząd sloweński honoruje zasadę, że filarem wspólnoty są prawa człowieka, wolne sądy i wolne media. Tego fundamentu nie chcą respektować naśladowcy putinizmu i trumpizmu u nas i gdzie indziej w Europie.

Pani Leyen ma więc dylemat: potwierdzić, że odblokowanie funduszy jest faktem, czy oświadczyć, że jeden z ważnych warunków ich odblokowania – naprawa praworządności zgodnie z literą i duchem polskiej konstytucji – nadal nie jest spełniony, więc fundusze pozostaną zamrożone, póki PiS nie zaakceptuje zasady „pieniądze za praworządność”, na którą zgodził się przecież premier Morawiecki. Dylemat nie do pozazdroszczenia, w istocie niedotyczący tylko Polski Kaczyńskiego czy Węgier Orbána. Czy i jak da się pogodzić Realpolitik z polityką wartości?