U Putina po prośbie

Przez ponad godzinę Macron z Scholzem gadali z Putinem o Ukrainie. Naciskali „rzeźnika”, żeby odłożył tasak. Usłyszeli, że Rosja może odblokować porty ukraińskie, jeśli „kolektywny Zachód” – to pogardliwa nazwa wspólnoty zachodnich państw demokratycznych – zdejmie sankcje. Czyli Putin przyznał, że sankcje bolą, i wie, że z czasem ból będzie większy.

Ale ponieważ jest więźniem wojny, którą sam wywołał, zbył wezwania prezydenta Francji i kanclerza Niemiec do przerwania ognia, wycofania sił z Ukrainy i przystąpienia do niepozorowanego dialogu z prezydentem Zełenskim. Wszystkie apele są słuszne, ale nie wszystkie państwa, w tym Polska i republiki bałtyckie, przeciwne agresji, popierają linię Macrona i Scholza, by mimo wszystko rozmawiać z Putinem. Premier Morawiecki wielokrotnie wytyka Zachodowi, że jest zbyt ugodowy wobec agresora.

Macron i Scholz, najważniejsi przywódcy demokratycznej Europy, prawdopodobnie ciągle liczą, że Putin, nie mogąc osiągnąć swego celu, czyli likwidacji lub wasalizacji Ukrainy i rozbicia Zachodu, wróci do dyplomacji. Są gotowi pozwolić mu wyjść z twarzą, czyli „uniknąć upokorzenia”, jakim byłoby jego przyznanie się przed światem i Rosją, że zakładanych celów nie osiągnął. Można tę linię zrozumieć: przerwanie wojny to cel dobry. Pytanie – za jaką cenę?

Nie może nią być przecież po tym horrorze zgoda na włączenie części terytorium Ukrainy do Rosji, bezpośrednie lub pośrednie, czyli uznanie przez Kijów separatystycznych „republik ludowych”. Jednak dla mędrców ze szkoły Realpolitik to jest właśnie cena pokoju, ich zdaniem warta zapłacenia Putinowi. Tylko co jest ważniejsze: żeby nie upokorzyć Putina i Rosji (co by to miało praktycznie oznaczać?), czy żeby nie upokorzyć Zełenskiego i Ukrainy? Zdecydować muszą sami Ukraińcy. Ale nie słychać, by prezydent Ukrainy krzywił się, że przywódcy Francji i Niemiec gadają z Putinem. Bo przecież sam Zełenski deklaruje, że jest gotów rozmawiać z nim o przerwaniu wojny.

Polska i Bałtowie nie wierzą Kremlowi za kopiejkę. Tak każe doświadczenie historyczne naszych narodów. Nie mamy jednak prawa pouczać walczącej Ukrainy. Nas nie ostrzeliwują, nie grabią, mordują, gwałcą, zsyłają do obozów w głąb Rosji. Ale Ukraińcy wiedzą tak samo jak my, że dialogi z Rosjanami pod władzą Putina są tyle warte co dawniej dialogi z Sowietami.

Rosja notorycznie kłamie i nie dotrzymuje słowa. Obiecała w Budapeszcie przed laty, że w zamian za zniszczenie arsenału nuklearnego Ukrainy będzie jednym z gwarantów jej niezależności i integralności. Mimo to napadła na Krym i wsparła separatystów. Zapewniała, że nie szykuje się do wojny z Kijowem, a jednak zaatakowała Kijów i znaczną część Ukrainy. Gdy Putin rozmawiał z Macronem i Scholzem, szły rosyjskie ataki w Donbasie.

Kłamali Putin, Ławrow, wojskowi i dyplomaci. Kłamstwo jest wpisane w doktrynę, że Rosja nigdy nie atakuje, tylko się broni i walczy o pokój, wolność i sprawiedliwość. Tego uczą od pokoleń w szkołach, tym karmią obywateli. Żeby nie popaść w sprzeczność, wojnę w Ukrainie nazwała ich propaganda „specoperacją militarną” i tego się trzyma po trzech już miesiącach zbrodni wojennych i zniszczeń na skalę Czeczenii, którą Putin spacyfikował i dziś tą samą metodą totalnej destrukcji chce przełamać opór Ukrainy. Jak daleko się jeszcze posunie? Jakich ustępstw zażąda od Zełenskiego i Zachodu?

Rosyjski dyplomata w Londynie zapewnia teraz, że Rosja nie użyje taktycznej broni atomowej w Ukrainie, ale jej użyciem wielokrotnie straszył przed agresją i już w jej trakcie sam Putin. Jak można negocjować z kimś, kto jest całkowicie niewiarygodny i nieobliczalny? Jaką można mieć pewność, że Putin będzie przestrzegał ewentualnego porozumienia z Ukrainą?

Należy zakładać, że jeśli dojdzie do jego zawarcia, to dlatego, że Putin gra na zwłokę, na przeczekanie. Jego cel się nie zmieni, konflikt wybuchnie więc znowu, gdy tylko Rosja odbuduje swój potencjał. Odbudowa będzie kosztować, więc Putin nie zgodzi się na odszkodowania za zniszczenia wojenne. Ciężar musi wziąć na siebie Zachód. Jak z tego wyjść?

Rozwiązaniem byłoby odsunięcie Putina od władzy. Drogą perswazji i nacisku prowadzącego do dymisji lub zamachu stanu. Trzeba go będzie zastąpić przywódcą gotowym do „deeskalacji” konfliktu z Ukrainą i Zachodem. Niestety, raczej nie będzie to nowy Gorbaczow ani nowy Jelcyn, pewno ktoś z jego otoczenia. Gorbaczow już lata temu mówił publicznie, że choć Putin ma zasługi dla państwa rosyjskiego, to popełnił strategiczny błąd, gdy zmienił kurs z konsolidacyjnego na autorytarny. My ten kurs dziś nazywamy wielkoruskim faszyzmem.

Gorbaczow po odsunięciu od władzy ewoluował politycznie w całkiem inną stronę, zbliżoną do socjaldemokracji. Sam żonaty z pół-Ukrainką, postrzegał oba narody po bratersku i partnersku. Putin zamienił je we wrogów. Gorbaczow uważa, że w XXI w. nie da się drogą wojny rozwiązać jakiegokolwiek problemu, bo nasze wyzwania są planetarne: ekologia, klimat, nierówności społeczne. Agresja i izolacja w takim momencie historii świata oddala nas, a nie zbliża, dzieli, a nie łączy w ważnych dla wszystkich sprawach. Pomarzyć można, ale dziś nic nie wskazuje, by marzenia się ziściły.

Skoro Zełenski nie mówi „nie”, trzeba go słuchać i gadać z Putinem przez telefon. I nie odpuszczać z pomocą militarną, sankcjami, zbieraniem dowodów na zbrodnie wojenne, izolacją prowojennej Rosji, aż Putin sam odpuści.