Siła fatalna

Bardzo lubię Amerykę, ale z tą ich „gun culture” nie daję rady. Właśnie w Teksasie od kul z broni maszynowej zginęło 19 dzieci i dwie nauczycielki. Niewiele brakuje do pobicia tragicznego rekordu sprzed 20 lat, kiedy morderca z zimną krwią uśmiercił 20 dzieci w innej szkole podstawowej w innym stanie. Za każdym razem Amerykanie są w szoku, przez Stany przetacza się fala współczucia i oburzenia, a potem wszystko wraca do morderczej normy.

Bo tak chce konstytucja. Bo to część tożsamości prawicy republikańskiej. Bo musimy być gotowi na inwazję zewnętrzną. Na razie jednak inwazja atakuje od wewnątrz. Amerykanie zabijają Amerykanów. Poprawka pozwalająca każdemu obywatelowi posiadać i nosić broń pochodzi z 1791 r. A przecież od tamtego czasu wszystko się zmieniło. Ameryce nie grozi Imperium Brytyjskie, królestwo Francji ani Indianie, strzelby i pistolety wiszą w muzeach.

Za to kraj pokryty jest siecią sklepów, gdzie z łatwością każdy chętny może sobie kupić arsenał broni, o jakiej nikomu się nie śniło pod koniec XVIII w. Dawne milicje ustąpiły pola szerzycielom teorii spiskowych, na których zawołanie „patrioci” gotowi są szturmować sanktuarium amerykańskiej demokracji. Obywatele paradują z rewolwerami w kaburach u pasa. Nie mają problemu z niespokojnymi spojrzeniami innych ludzi: zacznie strzelać na chybił trafił?

Poprawka jest nie do ruszenia. Jej obrońcy mają gotowy zestaw argumentów wytaczanych po każdej kolejnej tragedii (w tym roku już 27). Że domaganie się reformy to „upolitycznianie”, że broń to symbol wolności osobistej, że ofiary to nie wina systemu, tylko zbrodnia indywiduów, że jest ich niewiele, a państwo musi przestrzegać własnej konstytucji.

A może jest przeciwnie? Może miliony sztuk potężnej szybkostrzelnej broni w rękach prywatnych obywateli to raczej zagrożenie dla wolności innych? Może taki stan rzeczy zachęca do przemocy zamiast do demokratycznej debaty? Może zamiast bronić przed tyranią, ułatwia jej wprowadzenie? Zamiast bronić przed bandytami, pomaga im uzbroić się po zęby i dalej napadać?

I tak wszelkie próby choćby utrudnienia powszechnego dostępu do broni są torpedowane przez lobby producentów i handlarzy broni. I przez polityków, którzy ich bronią, bo to im się opłaca w celach wyborczych.

Nie pomagają apele demokratycznych prezydentów Bidena czy Obamy, aby Kongres wreszcie znalazł wyjście z tej pułapki, jaką na społeczeństwo XXI w. zastawili prawodawcy ponad 200 lat temu. Wtedy poprawka miała sens, dziś jej skutki uboczne – dziesiątki ostrzałów w szkołach, na uniwersytetach, imprezach masowych – są katastrofą z punktu widzenia tej, znacznej, części społeczeństwa, która po prostu traci poczucie bezpieczeństwa, czuje się zagrożona przez współobywateli we własnym kraju.

Zmiany idą w przeciwnym kierunku: umacniania poczucia zagrożenia. Młodzież przechodzi szkolenia, jak się zachować w przypadku ataku szaleńca. Szkołom zaleca się zwiększenie liczby ochroniarzy. Ideałem dla nich byłoby sprzedanie broni każdemu nauczycielowi. W ten sposób intratny biznes się kręci, bezrobocie spada, orędownicy „kultury gunów” wygrywają w wyborach. Tylko co to obchodzi ofiary i ich rodziny? Ich świat wali się w gruzy. Prezydent Zełenski złożył Amerykanom kondolencje w związku z tragedią w Teksasie. Szczere, bo w jego kraju też giną dziś dzieci na froncie brudnej wojny Putina z Ukrainą. Świat ich bliskich też wali się w gruzy. Tylko że w Ukrainie dzieci mordują ruscy sołdaci, a w Ameryce młodzi Amerykanie.

Być może problem w Stanach jest nierozwiązywalny, bo wyrasta z konfliktu kulturowego i z systemu prawnego. Do zmiany systemu prawnego potrzeba konsensu w klasie politycznej i w społeczeństwie, a tego nie udaje się wypracować. Mimo że anachronizm drugiej poprawki jest oczywisty i przynosi fatalne skutki niemal codziennie. Zdrowy konserwatyzm nie polega na tym, by bronić tego, co jest nie do obrony, ale zmieniać to, co wymaga zmiany.