Po pierwsze, portfele!

Aleksander Kwaśniewski zwykle racjonalnie analizuje politykę polską. Umiejętnie wykorzystuje status i doświadczenie byłego prezydenta RP i swoją wieloletnią działalność polityczną na różnych szczeblach. Jest lojalny wobec swojej biografii publicznej, był i pozostaje człowiekiem lewicy.

Dlatego waha się, czy wspólna lista sił demokratycznych to najlepszy pomysł opozycji na wygranie z obozem Kaczyńskiego. Waha się ze wskazaniem na dwa bloki wyborcze. Podobnie widzi tę kluczową sprawę dzisiejsza lewica parlamentarna. Kwaśniewski dla jej części to pieśń przeszłości, jednak jego poparciem nie pogardzą. W tym momencie mówią jednym głosem.

Ale najnowsze sondaże i analizy wciąż zadają kłam mantrze dwu czy trzech bloków opozycyjnych. Andrzej Machowski wzywa w „GW”, żeby opozycja demokratyczna wyciągnęła wnioski z przegranych wyborów w 2019 r. Mogła je wygrać, gdyby KO, SLD i ludowcy utworzyli wtedy koalicję wyborczą. Analityk zachęca do odrobienia lekcji: jeśli poparcie dla KO, P2050, SLD i PSL oraz dla PiS i konfederatów się utrzyma na obecnym poziomie do wyborów (możliwe, że już na wiosnę przyszłego roku), to demokraci mogą zebrać w sumie 54 proc., a prawica 46 proc. oddanych głosów. W takiej sytuacji i w ramach systemu d’ Hondta rozproszeni na bloki demokraci, startując np. z czterech list – przy dwu listach prawicy – przegrywają. Ale startując jako koalicja czterech ugrupowań – wygrywają.

Mimo to liderzy demokratyczni wciąż wolą czekać z decyzjami. To, że Tusk ich zachęca do koalicji, zdaje się przynosić odwrotny efekt. Wolą dwa, a może nawet trzy bloki. Interes partyjny przeważa nad trzeźwym realizmem. Można to zrozumieć, bo walczą o przetrwanie swych ugrupowań, w których przymierze z Tuskiem jest postrzegane jako ryzyko, jeśli nie zagrożenie lub wizerunkowa katastrofa. Czy rzeczywiście i w jakim stopniu tak to wygląda w ich elektoratach, do końca nie wiadomo. Wiadomo, że tak to widzą Hołownia, Kosiniak, młoda lewica Zandberga.

Jednak odsunięcie Kaczyńskiego od władzy jest dla ich elektoratu prawdopodobnie ważniejsze niż doraźne kalkulacje partyjne. A linia Tuska: po pierwsze, portfele! – wydaje się bardziej zrozumiała dla wyborców, także niezdecydowanych, a nawet wyznawców hasła „wina Tuska, zawsze i wszędzie”. Wyborcy Tuska powinni machać pustymi portfelami na wiecach wyborczych i w spotach. W Polsce ideologie zwykle przegrywają z rzeczywistością budżetów domowych. A ta jest ponura wskutek pisowskiej polityki finansowej i budżetowej.

Dlatego Tusk przesuwa punkt ciężkości na spadek stopy życiowej i walkę ze skutkami inflacji. Spraw ustrojowych nie odpuszcza, ale nie eksponuje. Wyczuwa, że wyborcy są zmęczeni „wojną polsko-polską”, a zarazem przestraszeni kryzysem ukraińskim i drożyzną. Proponuje przymierze sił demokratycznych: doraźne – na czas wyborów – i strategiczne, dla rewitalizacji Polski po Kaczyńskim. Można tę propozycję odrzucić, ale czy istnieje realna alternatywa?

We wszystkich podstawowych sprawach siły demokratyczne mówią przecież to samo: Polska, żeby się rozwijać, musi przestrzegać własnej konstytucji. Obóz prawicy albo ją narusza, albo traktuje wybiórczo. Najchętniej by ją uchylił i zastąpił nową, napisaną pod swoje dyktando, z wyłączeniem sił demokratycznych. Tak od siedmiu lat robi w parlamencie, odrzucając wszystkie poprawki opozycji do projektów ustaw, które forsuje na rympał.

W nadchodzących wyborach demokraci mają szansę pokrzyżować plany Kaczyńskiemu, wykorzystując chaos w podatkach i finansach publicznych. To kolejny wspólny element w działaniu sił demokratycznych i kolejny argument za zawiązaniem przez nie koalicji. Jeśli nie teraz, to pewno już nigdy.