Kamienie u szyi

Jeśli PiS chce utrzymać władzę w uczciwych wyborach, prezes Glapiński, premier Morawiecki i minister Ziobro powinni odejść. Dwaj pierwsi z powodu ustawicznego siania zamętu w systemie finansowym i podatkowym, Ziobro z powodu torpedowania prób uruchomienia funduszy unijnych dla Polski. Ale nic nie wskazuje, by Kaczyński był gotów usunąć ich z zajmowanych stanowisk.

Prof. Witold Orłowski ostrzega, że stoimy na krawędzi finansów publicznych, a inflacja może sięgnąć nawet 15 proc. Każdy konsument usług i dóbr wie, co to oznacza, bo wszyscy jesteśmy ekspertami w dziedzinie naszych budżetów domowych. Oznacza to spadek poziomu życia i konieczność zmniejszenia wydatków.

To samo dotyczy budżetu państwa: podaż pustego pieniądza zwiększa zadłużenie państwa, wzrost zadłużenia nie może przekraczać progu zapisanego w konstytucji, który wynosi 60 proc. PKB. PiS jednak przymierza się do wymontowania tego bezpiecznika pod pretekstem nagłej potrzeby wzrostu wydatków na obronę, idącego w miliardy złotych. To możliwe prawnie, lecz ryzykowne gospodarczo. A politycznie na razie raczej na szczęście niemożliwe, bo na zmiany w konstytucji Kaczyński i spółka nie mają dość głosów w parlamencie.

Po co PiS-owi likwidacja tego bezpiecznika, też każdy widzi. Kreatywna księgowość istniała przed „zjednoczoną prawicą”, ale teraz chodzi nie o równoważenie budżetu państwa, lecz o niczym nieskrępowaną taśmową produkcję kiełbasy wyborczej. To się skończy kryzysem podobnym do greckiego, tylko że dziś Unia niekoniecznie będzie gotowa ratować polskie finanse publiczne.

Tu wracamy do kwestii Ziobry. Jemu na kondycji budżetu państwa i obywateli nie zależy, skoro wzywa, by Polska nie płaciła składki do wspólnej kasy UE. Ziobrze chodzi o polexit, który rozwiązałby mu ręce, czyli pozwolił uzależnić sądownictwo od chciejstwa grupki antyeuropejskich polityków.

Okazuje się więc, że kwestia finansów jest koniec końców kwestią czysto polityczną. Złą politykę rządu usiłuje się tłumaczyć skutkami brudnej wojny Putina. O ile zwiększenie wydatków na obronę jest racjonalne i ma poparcie opozycji co do zasady, o tyle galopująca inflacja już niekoniecznie. Slogan o „putinflacji” ma przykryć ciężkie błędy Glapińskiego. Inflacja rosła u nas jeszcze przed agresją Rosji na Ukrainę, a jej średni poziom w całej Unii jest nawet dzisiaj znacznie niższy.

Głównym źródłem inflacji jest popuszczenie cugli w sferze wydatków państwa. Jeśli rząd sypie forsą na prawo i lewo, musi się liczyć z konsekwencjami: inflacja oznacza drożyznę i topnienie oszczędności, a dla biedniejszych wylądowanie w sferze niedostatku. A to biedniejsi są zwykle wyborcami PiS. Tak koło się zamyka. Rozwiązać kwestię polityczną należy środkami politycznymi, czyli pozbyć się funkcjonariuszy, którzy nie dają rady, a nie mają odwagi cywilnej i zwykłej przyzwoitości, by sami odejść. Jeśli tak się nie stanie, odpowiedzialność poniesie cała formacja rządząca. Miejmy nadzieję, że już w najbliższych wyborach.