Randka z Cyrylem

Franciszek ma dziwną słabość do Cyryla. Przecież musi wiedzieć, że moskiewski patriarcha jest funkcjonariuszem reżimu Putina. Tak samo zresztą jak inni prawosławni dygnitarze, którzy swój wysoki status i standard życia zawdzięczają realizacji polityki Kremla na odcinku religii.

Papież musi sobie zdawać sprawę, że spotykając się z Cyrylem, spotyka się z Kremlem. A dziś Kreml toczy brudną wojnę w Ukrainie, której Cyryl błogosławi. Agresję Rosji Putina potępili liderzy prawosławni niezależni od Moskwy – anglikańscy, protestanccy, odcięli się od niej także katolicy, którzy pamiętają, co wyprawiała Rosja sowiecka z chrześcijanami u siebie i w państwach wasalnych. Rosja Putina kontynuuje sowiecką tradycję „walki o pokój” do ostatniego zabitego przeciwnika. Pod religijnymi hasłami Putin przyzwala na niszczenie matecznika wschodniosłowiańskiego chrześcijaństwa.

Na co więc liczy Franciszek, kiedy unika nazwania Rosji agresorem i nazwania Putina odpowiedzialnym za zbrodnie wojenne i ludobójstwo? Jeśli na to, że watykańska dyplomacja doprowadzi do zawieszenia działań wojennych, a przynajmniej do stworzenia korytarzy humanitarnych, to przecież codziennie fakty tym oczekiwaniom zaprzeczają.

Świat widzi, że Franciszek swoją „neutralną” postawą niczego nie osiąga w Moskwie. Wojna trwa. Kreml zignorował wezwania do zawieszenia ognia podczas prawosławnych świąt wielkanocnych. W ostrzale Odessy zginęła matka i jej trzymiesięczne dziecko. W Mariupolu odkryto kolejny masowy grób zabitych niewinnych osób cywilnych. Doktrynerskie rozważania o neutralności papieży wobec konfliktów zbrojnych są jak Piłat w Credo. W istocie legitymizują gest Piłata: umycie rąk. A Putin pali świeczkę w cerkwi na nabożeństwie wielkanocnym pod przewodem Cyryla.

W świeżym wywiadzie dla prasy argentyńskiej Franciszek usiłuje odeprzeć zarzuty, że stał się „papieżem Putina”. Przypomina, że przecież ucałował flagę Ukrainy na znak solidarności i odwołał planowane na czerwiec spotkanie z Cyrylem w Jerozolimie, bo w obecnej sytuacji mogłoby wywołać konfuzję. No wreszcie dotarło do Franciszka, że randka z Cyrylem byłaby żałosnym widowiskiem, wyczekiwanym przez prowojenną propagandę kremlowską.

Skoro Franciszek zawiesił spotkanie z Cyrylem, czyli dał sygnał, że nie zamierza uczestniczyć w hucpie Putina, to czemu nie jedzie do Kijowa? Ano nie jedzie, bo jaki byłby z tego pożytek, gdyby następnego dnia po wizycie wojna toczyła się dalej? Słaby argument, bo Bóg jeden wie, jaki efekt przyniosłaby ta wizyta. Skoro mogą do Kijowa pielgrzymować świeccy liderzy wolnego świata, to czemu nie Franciszek?

Na czas wojny argentyńsko-brytyjskiej o Falklandy przypadły wizyty papieża Wojtyły w obu państwach. Agresorem była Argentyna, ojczyzna papieża Bergoglio. Papież Polak stanął wobec nie lada wyzwania: obie strony konfliktu mogły jego wizytę wykorzystać jako wyraz poparcia. Najprościej, najmniej ryzykownie i najbezpieczniej byłoby odwołać obie wyprawy. Watykan byłby szczęśliwy, ale Wojtyła wizyt nie odwołał. Wysłał do Thatcher i junty telegramy z apelem o przerwanie walki.

W Argentynie modlił się za ofiary po obu stronach konfliktu, pozwolił sobie robić foto z przywódcą junty, ale nie przemilczał w rozmowie z nim tematu krwawej rozprawy wojska z przeciwnikami. Witano go transparentami „pobłogosław naszą sprawiedliwą wojnę” – „nie ma wojen sprawiedliwych”, odpowiedział Wojtyła (całkiem jak Franciszek), ale dodał później w rozmowie z dziennikarzami, że choć każda wojna jest absurdalną niesprawiedliwością, to sprawiedliwa jest obrona, gdy napadnięty naród broni swej wolności. Miał oczywiście na myśli Polskę w 1939 r.

I na tym polega problem z Franciszkiem, że nie potrafi jak dotąd powiedzieć, że Ukraina broni swej wolności i narodowej odrębności przed agresją Rosji Putina. Nie widzi lub nie chce widzieć, a watykańska dyplomacja razem z nim – że jeśli nie powie tej prostej prawdy o wojnie w Ukrainie, może przejść do historii jako papież, który milczał, gdy trzeba było nazwać zło po imieniu.