Krzyż na drogę Putinowi

Gdyby papież Franciszek urządził kościelną drogę krzyżową w Kijowie, przysłużyłby się sprawie przerwania brudnej wojny Putina. Złości się, że dziennikarze go pytają, czemu nie nazwie agresora po imieniu, tylko mówi bez przerwy o okropnościach wojny, a my musimy się domyślać, jakiej, bo na świecie toczy się w tym momencie wiele wojen. Tylko że żadna nie jest efektem napaści jednego państwa na drugie i nie toczy się akurat w Europie, gdzie Franciszek ma swą kwaterę główną. Gdy dziennikarze pytają, czy jest prorosyjski, złości się, że chyba ktoś im płaci za grzebanie w ekskrementach. Niestety, to też jest unikanie odpowiedzi na zasadnicze pytanie.

Ostatecznie drogę krzyżową odprawiono w rzymskim Koloseum. Franciszek krzyża nie niósł, obserwował rytuał z fotela. Krzyż przed trzynastą stacją „Jezus kona” niosły razem Rosjanka i Ukrainka. Tak miało być, ale do scenariusza wprowadzono zmianę: nie odczytały medytacji połączonej z modlitwą. Obie pracują w tym samym rzymskim szpitalu, napisały tekst wspólnie ze swymi rodzinami. Ale zamiast go odczytać, po prostu niosły krzyż w milczeniu.

To dobra decyzja, ale pod presją protestów ze strony ukraińskich duchownych, dyplomatów i obywateli. Czy Irina i Albina czują się z nią dobrze? Z pewnością nikt ich nie zmuszał do udziału w religijnym obrzędzie. Mogą się jednak czuć zmanipulowane. Chciały dobrze. Nie wyczuły emocji w napadniętej Ukrainie, która nie jest gotowa do gestów pojednania. I trudno się jej dziwić, gdy Putin straszy kolejną ofensywą. Jego wojna jest krwawym wybrykiem wielkoruskiego nacjonalizmu, a Ukraina chce pokoju i prawa do wyboru własnej przyszłości.

Tak, to jest agresja, inwazja i ludobójstwo, bo Rosjanie zabijają w Ukrainie ludzi tylko dlatego, że czują się odrębnym narodem. Zabijanie ludzi za narodowość spełnia definicję ludobójstwa. Kto jak nie papież powinien o tym przypomnieć po imieniu nazwanej Rosji i wesprzeć po imieniu napadniętą Ukrainę? Inaczej muszą się pojawić podejrzenia, że papież jest prorosyjski, choć usiłuje być neutralny, dyplomacja watykańska mu sekunduje.

Scenariusz przewidywał, że trzynasta stacja będzie dotyczyła wojny jako źródła zniszczenia. A niewygłoszony ostatecznie tekst zawierał modlitwę: „Panie, gdzie jesteś? Przemów do nas wśród ciszy śmierci i zniszczenia, naucz nas być czyniącymi pokój, braćmi i siostrami, i jak odbudować to, co zniszczyły bomby”. Z pewnością wielu Rosjan i Ukraińców obojga płci odnalazłoby w tych słowach swoje myśli i uczucia: zagubienie, lęk, poczucie bezsensu i beznadziei, zrodzonych wskutek wojny.

Tylko że wymowę sceny można odczytać i tak, że cierpienie rodzin napadniętych zrównuje się z cierpieniem rodzin, które należą do społeczeństwa w większości popierającego napaść, przynajmniej w badaniach socjologicznych. Ta konkretna Rosjanka i jej rodzina zapewne do tej większości nie należą. Czy to wystarczy, by oddalić niepokój i uznać kontrowersję za zamkniętą? Nie wystarczy.

Póki Franciszek i Watykan będą więźniami swej polityki „neutralności” wobec stron konfliktu, muszą być krytykowani za uniki, ogólniki, przemilczenia, niedopowiedzenia. Tak jak krytykowano Piusa XII za nienazwanie Hitlera i Rzeszy agresorem i sprawcą bezmiaru cierpień, zniszczeń, zagłady Żydów europejskich, zabicia milionów Polaków, Rosjan, Ukraińców, Białorusinów i tylu innych, w tym Niemców. Papieże nie są tylko przywódcami religijnymi, są i zawsze byli też politykami realizującymi interesy instytucjonalnego Kościoła. Mają także swoją politykę wschodnią i musimy oceniać ją po jej skutkach.

Na razie wygląda na to, że kościelna polityka wschodnia nie doprowadzi Watykanu do uczciwych chrześcijan ani w Rosji, ani w Ukrainie. Prowadzi tylko w objęcia Putina i jego religijnego komisarza Cyryla.