„Moskwa” na dnie

50. dzień brudnej wojny Putina przyniósł dobrą wiadomość dla napadniętej Ukrainy i solidarnej z nią części świata. Zatonął (lub został ciężko uszkodzony) krążownik rakietowy „Moskwa”, okręt flagowy rosyjskiej floty czarnomorskiej, ulubiona ponoć jednostka Putina. Czy to skutek udanego ostrzału ukraińskiego, czy wybuchu zapasów amunicji bojowej na krążowniku, nie jest dziś jasne. Choć wiele wskazuje, że to jednak pogardzane przez Rosjan „chachły” posłały „Moskwę” na dno, a w niej kilkuset marynarzy. Ale jasne jest, że w każdym przypadku to bolesny cios wizerunkowy i poważna strata militarna.

Kreml pewno planował udział załogi „Moskwy” w paradzie zwycięstwa w Mariupolu, a tymczasem załogę trzeba było ewakuować z tonącego okrętu i to nabiera wymowy symbolicznej, jakkolwiek rosyjska propaganda będzie próbowała ją zagłuszyć. Ukraina i wolny świat znów zobaczyły, że Rosja to kolos na glinianych nogach. Może niszczyć i zabijać, ale sam ponosi ciężkie straty rujnujące mit drugiej potęgi wojskowej świata. To tak jakby we wrześniu 1939 r. broniące się przed inwazją Hitlera polskie siły zbrojne zatopiły pancernik Schleswig-Holstein.

Bilans wojny Putina po 50 dniach jest tragiczny dla Rosji i Ukrainy. Pod każdym względem – politycznym, wojskowym, gospodarczym, poziomu życia obywateli. Zarówno Rosja, jak i Ukraina długo będą leczyć rany, może przez pokolenia. Jednak są w tym bilansie istotne różnice na korzyść Ukrainy.

Gdy Putin sprowadził Rosję do pozycji pariasa, Zełenski rozsławił w świecie Ukrainę, stał się jej twarzą i głosem, rzecznikiem jej sprawy, który budzi podziw i szacunek polityków zachodnich i zwykłych obywateli zachodnich demokracji. Nigdy w historii wojen żaden przywódca napadniętego państwa nie przemawiał niemal codziennie do parlamentów i liderów, by „na żywo” zdać im sprawę z frontu walki.

Nigdy też nie udało się nikomu w tak krótkim i dramatycznym czasie przekazać światu tyle wiedzy o brudnej wojnie i zmobilizować tylu ludzi w tak wielu krajach do pomocy broniącemu się państwu i narodowi. A przy tej tragicznej okazji wywołać tyle zainteresowania krajem i ludźmi. Kto dziś nie słyszał o Ukrainie, nie zna jej barw narodowych, nie oglądał scen wojennych z przerażeniem i gniewem?

Tak, to jest ludobójstwo, bo giną tam ludzie tylko dlatego, że są Ukraińcami. Eksterminacja narodu i zniszczenie jego państwa to żaden „szlachetny cel”, jak wmawia Rosjanom Putin. I przestroga dla wolnego świata. Nie wiemy, kiedy i jak brudna wojna się skończy. Widzimy, że wszystko jest możliwe, także klęska Rosji i konsolidacja świata zachodniego, czyli scenariusz, którego Kreml nie brał pod uwagę w swej bucie i zadufaniu. Chciał zniszczyć wolną Ukrainę i rozwibrować Zachód, tymczasem może zobaczyć, jak Ukraina ostatecznie dołączy do Zachodu, a Szwecja i Finlandia dołączą do NATO.

Putin doprowadził do jeszcze jednego cudu. W Polsce. Ponad 90 proc. Polaków widzi Ukrainę w Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckim. Miliony Polek i Polaków spontanicznie i oddolnie niosą już drugi miesiąc pomoc milionom Ukrainek, które wraz z dziećmi i rodzinami szukają w Polsce schronienia. Historia, która tyle razy nas podzieliła i zwracała przeciwko sobie, dziś pisze nowy, zupełnie inny rozdział, w którym oba narody są razem, a nacjonalizm wyleciał za burtę.