Co ma Smoleńsk do Buczy?

Rzutem na taśmę były minister pisowskiego rządu usiłuje znów rozpowszechniać spiskową teorię o zamachu. Robi to w środku agresji Rosji na Ukrainę, tak jakby potwierdzone rosyjskie zbrodnie wojenne miały udowadniać niepotwierdzoną żadnymi przekonującymi dowodami teorię o zamachu na polski samolot, który roztrzaskał się 12 lat temu podczas próby lądowania w Smoleńsku.

Wiarygodności ma przydawać raportowi komisji Macierewicza jego objętość znacznie przewyższająca rozmiary raportów ekspertów niezależnych od władzy politycznej, ogłoszone wkrótce po katastrofie. Tysiące detali, sugestii, hipotez, samonapędzającej się narracji nie czynią jednak bardziej wiarygodną. Za to zwracają uwagę na jej kontekst: trwa wojna, obecne władze polskie usiłują poganiać Zachód do większej pomocy walczącej Ukrainie i zbić na tym polityczny kapitał wyborczy. Każdy rząd pewnie by próbował tak wykorzystać tragedię, ale nie każdy robiłby to tak nachalnie.

Z tego, że Putin napadł na Ukrainę, nie wynika, że zmajstrował wiele lat temu zamach na prezydenta Kaczyńskiego. Samolot był produkcji rosyjskiej, więc mógł być i był serwisowany w Rosji. Mordercza intryga powinna być udowodniona, a nie sugerowana metodą mnożenia przestępczych poszlak i insynuacji, typową zresztą w pisowskiej polityce. Serwisowany samolot musiał być i był sprawdzany po odbiorze przez polskie specsłużby. Na pewno nie uszłoby ich uwadze, że przy samolocie majstrowano. No chyba, żeby służby zdziesiątkowane przez Macierewicza nie stanęły na wysokości zadania, co jednak mimo wszystko wydaje się niemożliwe, bo samoloty wożące szefa państwa to najwyższej wagi sprawa państwowa.

Czemu więc PiS znów wyciąga Smoleńsk? Mogą być dwie przyczyny: prywata Macierewicza, który zabiega u Kaczyńskiego o pełny powrót do łaski. I drugi: że marketingowcy Kaczyńskiego uznali temat smoleński przylepiony do tematu wojny za dodatkowe „polityczne złoto”. Tyle że rozdrapywanie ran i rozpalanie złych emocji służy wyborczo i propagandowo obecnej władzy, ale pośrednio też Kremlowi w jego planach niszczenia zaufania do Zachodu, Unii i NATO. Moskwa może przełknąć ostrą retorykę antyrosyjską, byle nie szły za nią czyny dla niej nie do przełknięcia.

A co z poszanowaniem uczuć ofiar katastrofy i tej części społeczeństwa, która z nimi sympatyzuje? W tym osób, które mogą się już czuć mobbowane przez nieustające miesięcznice, rocznice i teorie spiskowe? No cóż, złoto polityczne musi kosztować, konkretne skargi konkretnych ofiar nie mogą w tym bilansie przeważyć nad interesem państwa pisowskiego. Macie dość? No to posłuchajcie jeszcze raz płyty podkomisji Macierewicza.

Amerykanie też słuchają w kółko spekulacji o rzeczywistych sprawcach zamachu na prezydenta Kennedy’ego. Też nie ufają ekspertom i mediom. Tylko że zamach był faktem i nie jest dziś nadużywany w bieżących celach politycznych. Nie podlega manipulacjom, obróbkom skrawaniem; pamięć o nim jest wciąż żywa, bo zginął popularny przywódca, a zebrany materiał śledczy nadal budzi szerokie zainteresowanie i dyskusje. I dobrze. Wszak tylko prawda jest ciekawa.

Dziś widzimy czarno na białym, że Rosja wykorzystała dywidendę końca zimnej wojny i rozpadu ZSSR do przegrupowania sił i środków z myślą o odzyskaniu dawnego dominium, a nawet jego poszerzenia. Liberalizm epoki Gorbaczowa, Jelcyna i wczesnego Putina skutecznie zamydlił oczy politykom i biznesmenom zachodnim. Widzieli korzyści, lekceważyli zagrożenia w przeświadczeniu, że Rosja dołączy do wspólnoty demokracji, zapomni o błędach i wypaczeniach, poszuka nowego przeznaczenia dla państwa i obywateli. Próżne złudzenia.

Człowiek wychowany przez KGB mógł postawić tylko na jedno, gdy utrzymał władzę nad Rosją przez tyle lat: na reaktywację wielkoruskiego nacjonalizmu. Zrozumiał, że musi zmienić retorykę i ideologię z marksizmu-leninizmu na skrajnie prawicową, zdecydowanie antywolnościową, rewizjonistyczną i ekspansywną, ale pozorującą zabiegi o nowy „sprawiedliwy” pokój i świat. W rzeczywistości budował oligarchiczny kapitalizm i policyjny system nowego kultu jednostki, czyli putinizm.

Z zamachu smoleńskiego jakie by miał korzyści? Tylko destabilizację Polski, to też zysk, ale o wiele za mało jak na megaantyzachodni plan Kremla. Na dodatek pierwsze dni po katastrofie zjednoczyły, a nie podzieliły nasze społeczeństwo. Dopiero później spin doktorzy prawicy dostrzegli w niej ówczesne polityczne złoto i się zaczęło. Wokół kultu Jarosława, zbawcy Polski, powstała nasza wersja putinizmu. Teraz lepiej rozumiemy, po co były PiS-owi umizgi do europejskiej skrajnej prawicy. Dzielą, kłamią i rządzą.