Straszne zdjęcia z Ukrainy

Kiedy pracowałem w polskiej sekcji BBC World Service, mieliśmy szkolenia o tym, jak relacjonować wojny i tragedie, w których giną niewinni ludzie. Zasada była taka: rzetelnie, lecz z empatią wobec ofiar.

Chronimy uczucia ofiar, nie pokazujemy ich cierpienia z bliska, nie pokazujemy w zbliżeniu ich twarzy, gdy płaczą. Nie pokazujemy z bliska ciał zabitych, zwłaszcza ich twarzy czy zmasakrowanych ciał. Obrazy przemawiają mocniej niż słowa, dlatego powinniśmy bardzo z nimi uważać.

Możemy pokazać szczegół symbolizujący tragedię. Na przykład bucik dziecka, ofiary zamachu lub ataku. Możemy pokazać uroczystości religijne lub świeckie związane z tragedią, bliskich wygłaszających mowy pożegnalne nad trumną.

Powinniśmy szanować prawo do intymności. Do przeżywania cierpienia poza chłodnym okiem kamer telewizyjnych i aparatów fotograficznych. Nic naszym widzom z tego nie przyjdzie, że będą podglądać cierpiące ofiary w bólu, rozpaczy i gniewie. Media i dziennikarze muszą uważać, by nie przekroczyć granicy, za którą zaczyna się pornografia cierpienia i śmierci. Przecież mogą sobie zadać pytanie, czy chcieliby, żeby pokazywać ich własne zakrwawione zwłoki, gdyby sami zginęli, wykonując obowiązki reporterskie. Albo twarze ich cierpiących bliskich?

Teraz to wyzwanie zawodowo-etyczne staje przed korespondentami wojennymi w Ukrainie. BBC nadal trzyma się swych zasad. Po ataku na dworzec kolejowy w Kramatorsku jej dziennikarze pokazują w relacjach z miejsca kolejnej zbrodni porzucone torby podróżne, wypalone samochody osobowe na parkingu przed dworcem, a jeśli ciała zabitych osób cywilnych, to z oddalenia – tak żeby niechcący nie ujawnić ich tożsamości.

W mediach widzimy też szczegóły: zdarty lakier na paznokciach z dłoni zabitej kobiety, przewrócony rower przy zwłokach zabitego mężczyzny, psa warującego przy nieżywym panu, związane ręce rozstrzelanych, sportowy but wystający spod zwału piachu, którym przysypano wrzuconych do zbiorowego grobu. Te zdjęcia pokazują zbrodnię światu, nie przekraczając czerwonej linii. Podobnie jak zdjęcia czarnych worków z ciałami zabitych. Najtrudniej było patrzeć na martwą dziewczynkę w ukraińskiej chuście na ramionach, leżącą przy krawężniku, ale z twarzą do jezdni.

A co z zabitymi zbrodniarzami? W naszej kulturze ich też powinny objąć te same zasady poszanowania intymności. Nie mścimy się na zwłokach, nie czerpiemy dwuznacznej satysfakcji z ich pokazywania. Już ponieśli najwyższy wymiar kary. W moim odczuciu nie powinno się więc epatować nawet zdjęciami powieszonych zbrodniarzy hitlerowskich czy rozstrzelanych małżonków Ceausescu. Te zdjęcia nic nie wnoszą do oceny ich zbrodni.

Wyjątkiem są zdjęcia dokumentujące zbrodnie wojenne. Ale one są potrzebne przede wszystkim śledczym, prokuratorom i sędziom. Opinia publiczna może je zobaczyć za ich zgodą. Tak było po wojnie Hitlera, gdy filmowano żywe i martwe ofiary kacetów i obozów zagłady Żydów i Romów.

A i tak do dziś są ludzie, którzy w tamte zbrodnie nie wierzą. Nie wierzą, że nazizm zgotował Żydom Holokaust. Dokładnie tak jak teraz ludzie w Rosji nie wierzą, że Putin wydał Ukrainie zbrodniczą wojnę. Wierzą państwowej propagandzie, że chce ją „wyzwolić”. A Bucza, Kramatorsk, Mariupol to inscenizacje w reżyserii ukraińskich „nazistów” we współpracy z nienawidzącym Rosji Zachodem. Wierzą nawet, gdy oglądają te same co my relacje z frontu tej brudnej wojny.

Dlatego rzetelne media nie mogą odpuścić, choć nawet nie wszyscy ich użytkownicy (a co dopiero kibice Putina) chcą oglądać te straszne wojenne zdjęcia. One są dowodem, oskarżeniem i przestrogą.