Coraz gorsza putiniada

Za uznaniem rebelianckich enklaw w Donbasie poszło wysłanie rosyjskich sił „pokojowych”. Rebelianci kontrolują najwyżej połowę Donbasu, ale Rosja kontroluje 30-40 proc. dostaw gazu do Europy, w tym 50 proc. do Niemiec i ponad 70 proc. do Polski. Z Rosji sprowadzamy przeważającą część surowców energetycznych: ropy, gazu i węgla. Tych danych nie da się pominąć przy analizie obecnego kryzysu wokół Ukrainy. Zachód, w tym Polska jako członek UE i NATO, ma tylko jedną broń przeciwko Putinowi: sankcje ekonomiczne.

Ale jeśli mają być dotkliwe, muszą uderzyć w rosyjski eksport surowców, w tym w Nord Stream 2, a to oznacza, że Europa może zostać od nich odcięta. Od tego, czy uda się szybko i skutecznie zastąpić kopalnie rosyjskie importem z krajów arabskich czy azjatyckich, zależy powodzenie sankcji. Ponieważ nie ma takiej pewności, sankcje będą szły transzami, a to zmniejszy ich dotkliwość. Dlatego Rosja będzie kontynuowała plan rozbicia Ukrainy i przejęcia kontroli nad nią.

W poniedziałek Putin uzasadnił ten plan w godzinnym referacie historyczno-politycznym, nazwanym w mediach „orędziem do narodu”. Otwartym tekstem odmówił Ukrainie prawa do niezależnej państwowości. Nazwał państwo ukraińskie kolonią amerykańską przeżartą nacjonalizmem i korupcją, depczącą prawa i swobody opozycji i mniejszości etnicznych, dokonującą ludobójstwa w Donbasie i szykującą napaść na Rosję.

Odmówił Ukraińcom odrębnej od rosyjskiej tożsamości narodowej, a więc i prawa do jej kształtowania według ich wyobrażeń, potrzeb i ambicji. Ogłosił, że nie ma czegoś takiego jak naród ukraiński i ukraińskie państwo. W obsesyjnie paranoicznym referacie dał upust wszystkim swoim frustracjom, żalom i pretensjom do Zachodu. Ukształtowany w świecie służb specjalnych, wszędzie widzi spiski i zagrożenia dla Rosji, nie dostrzega zagrożeń, jakie przynosi jego polityka dla Europy, świata i samej Rosji.

To był moment historyczny w ponurym znaczeniu tego słowa. Jaka po tym wystąpieniu może być jeszcze szansa na „dyplomatyczne” rozwiązanie kryzysu, który sam wywołał? Putin nie chce dyplomacji, tylko likwidacji niezależnej Ukrainy. Niekoniecznie natychmiast, ale w dłuższej perspektywie. Drogą izolacji, skłócania, nacisków, szantaży. Aktywny politycznie może być jeszcze góra dziesięć lat. I do tego dostosowuje swoją politykę. Wszystkie wydarzenia ostatnich tygodni są efektem tej wizji i tego planu, zmierzającego do restytucji hegemonii Rosji w naszej części Europy.

Dziś chodzi o Ukrainę, jutro celem Moskwy mogą być państwa bałtyckie, a pojutrze Polska. Widzą to nawet niektórzy politycy obecnego obozu władzy, ale bagatelizuje jego prominentny funkcjonariusz – marszałek Terlecki. Bo tu nie chodzi o to, by drwić z Zachodu, że miała być wojna, a jest „tylko” formalne uznanie przez Kreml oderwania części Ukrainy, które od początku było złamaniem porozumień w Mińsku i prawa międzynarodowego. „Formalne uznanie” to akt polityczny o dalekosiężnych groźnych konsekwencjach dla bezpieczeństwa naszej części Europy. A Terlecki udaje greka i chwali Putina, że w ten sposób, naruszając zasady, „wycofał się z twarzą” z kryzysu, i obwieszcza, nie wiadomo, na jakiej podstawie, że Putin dalej się nie posunie. Właśnie takiej „monachijskiej” reakcji Putin oczekuje po politykach Zachodu.