Daniel Passent in memoriam

Żegnać na zawsze Kolegę redakcyjnego to smutek, ale i zaszczyt. Różne drogi prowadziły Daniela Passenta i mnie do „Polityki”, lecz kiedy się przecięły, to graliśmy w jednej drużynie. W niepodległej i demokratycznej Polsce czytałem jego teksty w poczuciu, że w sprawach zasadniczych się rozumiemy.

Od 2006 r. był nie tylko kolegą redakcyjnym, ale też moim sąsiadem w sekcji blogów autorskich naszego tygodnika. Podziwiałem go za dowcip, ironię i autoironię, klarowność, dyscyplinę i kulturę słowa, trzymanie tempa, regularność i pracowitość, czyli za cnoty dziennikarskie. Reprezentował świetną tradycję zaangażowanej świeckiej polskiej inteligencji. Z ostrą świadomością, że nie wszystko pójdzie z płatka, a upiory naszej historii nie zostały przegonione raz na zawsze.

Lubiłem słuchać Pana Daniela, gdy na zebraniach redakcyjnych i w studiu TOK FM czy w „Loży Prasowej” w TVN komentował sprawy bieżące. Nie celebrował siebie, a jednak przyciągał uwagę i do ostatnich dni jego opinie ciekawiły publiczność, a to nie byle co w tym fachu. Gdy przez lata mijaliśmy się na korytarzu w redakcji, zawsze witał mnie dyskretnym „cześć, Panie Adamie!”. Dziś to ja odprowadzam go do wyjścia: „Cześć, Panie Danielu!”.