Tak, premierze Morawiecki, warto być przyzwoitym i nie kłamać o Tusku

Morawiecki wezwał Tuska do dymisji z funkcji szefa Europejskiej Partii Ludowej, bo „warto być przyzwoitym”. No tak, warto być przyzwoitym, Panie Premierze: nie kłamać, dotrzymywać obietnic, służyć dobru wspólnemu. Nie czmychać do Madrytu na zjazd skrajnej prawicy, gdy Moskwa wyciąga niedźwiedzią łapę po Kijów. A w Madrycie nie kumać się z jawnymi i tajnymi putinistami, tylko bronić Ukrainy i Europy przed rosyjskim szantażem.

Tusk ustąpi, ale nie pod presją obsesjonata, lecz kiedy każe kalendarz. Wybrano go ponad dwa lata temu i nic Morawieckiemu do tego, kto ma być lub nie być szefem największej frakcji w Parlamencie Europejskim lub kiedy ma odejść. Tusk nie wzywa prof. Legutki do opuszczenia stanowiska współprzewodniczącego frakcji eurosceptyków i eurofobów, bo Tuskowi nic do tego, kto im szefuje, to ich sprawa. Frakcja chadecko-liberalno-konserwatywna to zgromadzenie kilkunastu partii krajowych o tym charakterze. Ucieranie konsensu trwa w takim tworze długo, bo nie jest to partia wodzowska typu PiS czy Fidesz.

Decyzji o Nord Streamie nie podejmował Tusk, tylko rząd niemiecki w porozumieniu z rosyjskim. Gazociąg przebiega pod wodami terytorialnymi Niemiec i Rosji, ale też Szwecji, Finlandii i Danii, na co te unijne państwa się zgodziły. Rura jest od początku kością niezgody w UE, lecz Tusk nie miał kompetencji ani jako szef Rady Europejskiej, ani jako szef frakcji chadeckiej, by ingerować w suwerenne decyzje tych państw (a przecież pisowcy to piewcy „suwerenizmu”!). Reszta to w praktyce kwestia debaty i dyplomacji.

I tu Tusk zabrał głos: oświadczył, że NS2 jest sprzeczny z interesem UE. Na konferencji o przyszłości UE w listopadzie zeszłego roku powiedział, że to zły projekt, szkodzący Unii i poważny błąd kanclerz Merkel. Zaznaczył, że Angela żaliła się mu prywatnie, iż nie przemoże lobby niemieckiego biznesu. Cóż, tak się dzieje czasem w krajach demokratycznych i praworządnych, gdzie szef rządu ma konstytucyjnie limitowany wpływ na gospodarkę i inne sfery życia publicznego. Nie może narzucać swojej woli bez zgody parlamentu reprezentującego poglądy i interesy różnych grup społecznych.

W maju zeszłego roku NS2 miał wyraźne poparcie w elektoratach wszystkich ważniejszych niemieckich partii politycznych, najmniejsze w elektoracie Zielonych, ale też wysokie (69 proc.). Dziś Zachód ostrzega, że atak Rosji na Ukrainę może się źle dla niej skończyć także w sprawie NS. Amerykanie grożą serią nowych ostrych sankcji, które uderzyłyby w funkcjonowanie gazociągu.

Po co więc Morawiecki pod pretekstem Nord Streamu wysuwa kuriozalne żądanie pod adresem Tuska? I pod kuriozalnym pretekstem, który nie trzyma się kupy? Bo cierpi na obsesyjną tuskofobię, tak jak Kaczyński, Duda, PiS i pisowski elektorat. W sumie kilka milionów wyborców, którym udało się wmówić, że wszystko, co złe w państwie polskim, to „wina Tuska”, choć Tusk nie rządzi Polską od ośmiu lat, a od sześciu rządzi nią Kaczyński.

Teraz ta rzekoma wina ma w propagandzie pisowskiej objąć także kryzys ukraiński. Tu przekaz jest taki, że PiS ciężko haruje, by rozbroić minę postawioną przez Tuska, który miał polityczny i prywatny interes, by żyrować NS2, czyli dać Putinowi narzędzie szantażu. Komunikat do „ciemnego ludu” jest więc taki, że PiS robi wszystko, by bronić Ukrainy, a Tusk nie zrobił nic.

I co robi Morawiecki? Leci do Madrytu na zlot antyunijnych populistów. Wielu z nich czuje miętę do Putina, ma z nim jakieś wspólne mętne interesy. W obecności polskiego premiera wezmą stronę Putina lub rozmyją jego odpowiedzialność za kryzys. Jak to pogodzić z uchwałą Sejmu o solidarności z Ukrainą i przechwałkami Morawieckiego, że nikt nie zrobił tyle dla Ukrainy co PiS – wie chyba tylko kurwizja.

Kaczyński wszedł na wąską, chybotliwą kładkę nad przepaścią, gdy dołączył do międzynarodówki skrajnej prawicy. Nic nie ugra, a trwale zaszkodzi pozycji Polski na scenie unijnej. Nawet gdyby niektórzy liderzy nacjonalistycznego populizmu doszli do władzy w niektórych krajach, kierowaliby się własnym interesem, a nie jakimiś wspólnymi deklaracjami, które wcześniej ogłaszali na dowód, że nie są już marginesem polityki, tylko mają moc sprawczą.

Akces Kaczyńskiego i Orbána do eurofobów ma ten sam cel: pokazać wyborcom, że nie są w izolacji i mogą być alternatywą. Tylko że za wszystko jest cena. Wyjście z marginesu trzeba dofinansować kredytami z Moskwy i podeprzeć propagandowo pokazywaniem się z Putinem na znak, że za eurofobami stoi rosyjska potęga. Z tej kładki łatwo spaść w przepaść. Francja czy Hiszpania przeżyłyby rządy skrajnej prawicy, nie mają Putina za płotem.

My za chwilę, gdyby Rosja zaatakowała Ukrainę, mielibyśmy Putina tuż-tuż. Nasz wybór jest od wieków ten sam: Zachód albo Wschód, bo dla nas nie ma trzeciej drogi. Po wojnie wbrew naszej woli włączono nas do Wschodu. Po komunie sami wybraliśmy Zachód, za kaczyzmu znów się nas zmusza do tej gry w chowanego z Rosją.