Nie będzie wolnej Ukrainy?

Putin chce obalić prezydenta Zełenskiego i zastąpić go marionetkowym odpowiednikiem obalonego wcześniej dzięki Majdanowi prokremlowskiego Janukowycza. Taka hipoteza wydaje mi się dość prawdopodobna, bo dobrze pasuje do mentalności kagiebisty rządzącego od tylu lat Rosją. Chce rządzić dalej, więc potrzebuje sukcesu: wymuszenia ustępstw Zachodu i wasalizacji Ukrainy.

Na razie Putin nie przyłączy Ukrainy, jak Krymu, do Rosji, tylko stworzy kontrolowaną przez siebie półkolonię, być może okrojoną o zbuntowany prorosyjski Donbas. Żeby cel osiągnąć, musi rozbić jedność Zachodu szantażem i naciskiem. To nie jest trudne zadanie dla Kremla, bo jedność w NATO i UE jest chwiejna. Zachód nie chce umierać za niepodległą Ukrainę.

Sankcje odwetowe będą surowe, ale nie będzie odpowiedzi zbrojnej – choćby dlatego, że Ukraina nie jest jednym z natowskich muszkieterów. A np. Niemcy muszą mieć dostawy gazu z Rosji. Zachód nie ma interesu politycznego i gospodarczego, który mógłby przedstawić swym demokratycznym parlamentom i społeczeństwom jako przekonujące uzasadnienie użycia siły w obronie Ukrainy. Społeczeństwa demokratyczne – choć niekoniecznie ich przywódcy – nie chcą wojny, tylko dobrostanu i świętego spokoju.

Putin zna tę psychologię i umiejętnie tę wiedzę wykorzystuje. Zna też duszę społeczeństwa posowieckiego i pod nią układa przekaz propagandowy, że to nie Rosja chce wojny z Ukrainą, tylko Ukraina chce wojny z Rosją ze wsparciem NATO. Dlatego Rosja nie może tolerować narastającej obecności militarnej sojuszu w jej dawnej strefie wpływów, a tym bardziej nie może zgodzić się na przyjęcie Ukrainy do NATO czy UE (Janukowycz niespodziewanie zablokował starania Kijowa o partnerstwo z Unią, co wywołało protesty w Ukrainie, zakończone jego ucieczką do Rosji).

W rzeczywistości ani NATO, ani UE nie kwapią się do tego. Mimo to Rosja szykuje się do agresji na niepodległą Ukrainę z powodów, o których wspomniałem. Nie zaatakuje państw NATO, ale może wywołać pierwszą dużą wojnę w Europie po 1945 r., bo Ukraina będzie się bronić, choć jest skazana na przegraną ze względu na miażdżącą przewagę militarną Rosji i wskutek niepewności, jak zachowa się Zachód, gdyby do agresji doszło.

Agresja, nawet „niewielka”, pogwałci prawo międzynarodowe i zdestabilizuje cały region. Rosja nie ma prawa traktować sąsiednich państw, na czele z Ukrainą, jako swego dominium. Amerykanie, którzy tak traktowali państwa latynoskie, spuścili z tonu, widząc, ile taka polityka ich kosztuje wizerunkowo i budżetowo. Tylko że USA to jednak demokracja, dziś kulejąca, lecz wciąż potężna, a Rosja to de facto państwo służb specjalnych niekontrolowanych przez społeczeństwo i niemuszących się z nim liczyć.

Na krótką i dłuższą metę skutki wojny rosyjsko-ukraińskiej byłyby katastrofalne dla wszystkich, nie tylko dla Ukrainy, ale też dla Polski. Na razie Polska pod rządami PiS trzyma w tej sprawie wspólny front z NATO. Słusznie, bo nie można się godzić z rosyjskim żądaniem, byśmy prowadzili naszą politykę wschodnią i atlantycką pod dyktando Kremla. A nie można skutecznie prowadzić własnej polityki poza NATO i UE, gdy chodzi o zagrożenie ze strony Rosji. Dobrze, że prezydent Duda wsparł politycznie Ukrainę, podejmując w Wiśle prezydenta Zełenskiego.

Ale czy Duda, Kaczyński, Morawiecki będą tak chętni do przekucia oficjalnych deklaracji o solidarności z Ukrainą w czyny, gdyby jednak do inwazji doszło w jakiejkolwiek formie? Czy prezydent zwoła choćby robocze spotkanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego z udziałem opozycji w sprawie dalszych działań?

Bo trzeba się liczyć, że inwazja napotka na opór Ukraińców i wybuchnie kryzys humanitarny: będą uchodźcy szukający u nas azylu (wojna separatystyczna w Donbasie pochłonęła 14 tys. ofiar i zmusiła do ucieczki 2 mln osób). Będą apele o pomoc militarną i materialną. Będą protesty na rzecz Ukrainy i przeciwko Rosji pod ambasadami. Będą sankcje przeciwko Putinowi, do których trzeba się będzie przyłączyć, a za które Rosja odpowie retorsjami ekonomicznymi i dyplomatycznymi, może zamrożeniem lub nawet zerwaniem stosunków z Warszawą. A w sferze pozapolitycznej nie będzie turystycznych weekendów rodaków we Lwowie ani pań Ukrainek do pomocy i opieki w polskich domach. Czy PiS jest gotów na ten czarny scenariusz?