Gowin i Duda: reaktywacja

Nie wierzę w udany powrót Jarosława Gowina do polityki. Bardziej obiecujący wydaje się powolny zwrot okrętu prezydenckiego Andrzeja Dudy. Gowin w pierwszych wypowiedziach po ogłoszeniu, że wraca na scenę, mówi rzeczy sensowne, a niekiedy straszne o polityce Kaczyńskiego: krytykuje „polski (nie)ład”, niszczenie klasy średniej, izolację Polski pod zarządem Kaczyńskiego i spółki w polityce międzynarodowej, obnaża hakerskie metody w walce z przeciwnikami obozu prezesa.

Potwierdza, że na Nowogrodzkiej rozważano użycie wojska (!) przeciwko strajkom kobiet i że jedynym celem Kaczyńskiego jest utrzymanie się u władzy, by uniknąć prawnej odpowiedzialności jego i jego zaufanych za nadużycia i łamanie prawa. Mówi, że Kaczyński dał zielone światło dla zniszczenia ugrupowania Gowina w zemście za zablokowanie przez lidera Porozumienia „wyborów Sasina”.

Ale problemem Gowina jest brak wiarygodności. Bo choć słusznie punktuje słabości polityki Kaczyńskiego, to sam ma konto mocno obciążone: czemu przez tyle lat żyrował tę politykę swoją z nim współpracą? Czemu, było nie było, kiedyś minister sprawiedliwości wykonywał teatralne gesty, lecz nie spróbował zatrzymać deformy Ziobry? Czemu nie zdobył się na odwagę, by publicznie zaprotestować przeciwko polityce „zjednoczonej prawicy” na polu praworządności i praw obywatelskich? Zamiast dać się wypchnąć Bielanowi, powinien walczyć z betonem albo zerwać koalicję już podczas masowych protestów w obronie wolnych sądów.

Czy Gowin jest politycznie „przysiadalny”? Zależy, dla kogo. Prezentuje się jako umiarkowany konserwatysta, czyli po drodze z nim może być Kosiniakowi i Hołowni, ale nie Tuskowi, bo aż takiego miłosierdzia wobec Gowina po nim bym się nie spodziewał w świetle politycznych zaszłości i z okresu, gdy jeszcze „platformował”, i tym bardziej, gdy zdradził Platformę dla Kaczyńskiego, choć początkowo zapewniał, że nie ma zamiaru z niej odchodzić. Dziś dla PO, PiS i Lewicy jest oczywiście nieprzysiadalny.

Gowin ma jednak dokąd pójść i może już negocjuje warunki z Kosiniakiem lub Hołownią, na jakich wzięliby go i jego niedobitki partyjne na swoje listy. Musi jednak o to powalczyć nie tylko w pozakulisowych targach, ale też pokazać swoją odzyskaną ponoć moc i polityczną atrakcyjność w parlamencie i w debacie publicznej. Nie jest wykluczone, że spróbuje, ale czy mu tych nowych sił i pomysłów starczy?

Musi wejść z powrotem na scenę z jakimś jednym wyraźnym hasłem i przekazem. Wydaje się, że może to być opowieść o tym, że Naczelnik jest nagi, a jego partią kierują strach i mściwość, czego doświadczył na własnej skórze, gdy konferował z Kaczyńskim na Nowogrodzkiej.

Prezydent Duda musi o wiele mniej niż Gowin, by zdobyć silniejszą i samodzielną pozycję w polityce. Wygląda na to, że zaczyna do niego i do jego otoczenia docierać, że nie musi zdradzić PiS, by wybić się na niezależność i być tym, kim każe mu być konstytucja: jej strażnikiem, zwierzchnikiem dyplomacji i sił zbrojnych. Ma na koncie ciężkie błędy i zaniechania polityczne, tak jak Gowin, ale ma też narzędzia, by swój bilans znacząco poprawić.

Wystarczy, że będzie zaciągał lejce tam, gdzie tego wymaga interes państwa i obywateli ponad różnicami sympatii politycznych i partyjnych. Sygnały idą z Pałacu dość wyraźne: spotkanie prezydentowej z działaczkami opozycji w sprawie lex Czarnek, niezadowolenie z niedoróbek i chaosu w sprawach „polskiego ładu” i chowania głowy w piasek w sprawie pandemii.

W ramach zwrotu przez burtę Duda powinien też – i może to zrobić, co potwierdza zaproszenie go na zdalny szczyt Zachodu w sprawie Ukrainy – przejąć inicjatywę w przygotowaniu Polski na wypadek agresji Rosji na Ukrainę. I tu też wysłał sygnał, zwołując posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, którego demokraci nie powinni bojkotować. Bo gdyby doszło do wojny rosyjsko-ukraińskiej, wszystkie siły parlamentarne musiałyby działać wspólnie, by zminimalizować uboczne zniszczenia, jakie ta wojna przyniosłaby Polsce.