Wybory, ach wybory!

Donald Tusk nie kwapi się do przyspieszonych wyborów i ma rację: pyrrusowe zwycięstwo to żadne zwycięstwo, tylko wzburzone wody, w których łatwo pójść na dno. Realizm każe nastawić się na dalsze gnicie obozu Kaczyńskiego. Wszystko wskazuje, że do tarć wewnętrznych dochodzi już ucieczka szczurów z tonącej łajby.

Były szef CBA Wojtunik potwierdził publicznie w TVN, że z tej instytucji, uwikłanej w skandal podsłuchowy z wykorzystaniem programu Pegasus, masowo odchodzą funkcjonariusze. Widmo komisji śledczej nie zachęca do dalszej służby.

Tusk unika jasnej deklaracji na temat wspólnej listy bloku demokratycznego, ale nie uchyla się od wzięcia odpowiedzialności za wybory. Najchętniej za dwa lata. A jeśli PiS zagra va banque, czyli ogłosi wybory przyspieszone, Tusk też chce być na ten scenariusz przygotowany: mieć listy gotowe, sprawne kierownictwo swego ugrupowania, nowy program i armię woluntariuszy pilnujących uczciwości głosowania.

Oby tak było, ale do wygrania wyborów to nie wystarczy. Nie daje też gwarancji, że nawet jeśli demokraci wygrają, to będzie to wygrana wyraźna, a tylko taka, powtórzmy, otworzy nowy rozdział naszej historii politycznej. Bo przecież jeśli przez sześć czy tym bardziej osiem lat trwała będzie budowa pisowskiego państwa w państwie, to demokraci muszą mieć czas, siły i środki, by to „państwo podwójne” rozmontować. To samo dotyczy tak ważnych spraw ustrojowych jak uchwalenie przez parlament ustaw o restytucji demokratycznego państwa prawa i powołanie komisji śledczych np. w sprawie Pegasusa.

A co z rozliczeniem innych wielkich wpadek, jak choćby wyborów kopertowych czy zakupów bezużytecznego sprzętu medycznego za ciężkie miliony? Co z milionami na smoleński team Macierewicza i z poronioną operacją zakupu francuskich helikopterów? Co z przyzwoleniem na szczucie na Brukselę, gdy protestowała przeciwko łamaniu praworządności?

Bez doprowadzenia tych spraw do końca Polska nie wypłynie na spokojne wody. Bo prawo musi znaczyć prawo, a sprawiedliwość – sprawiedliwość. No to wracamy do scenariuszy Tuska. Czy jego polityka realna to minimalizm czy maksymalizm? Przesadna ostrożność czy mierzenie sił na zamiary? Lawirowanie czy już kunktatorstwo? Jest przywódcą bez dwóch zdań, lecz jak sprawczym, bo to zasadniczy sprawdzian jego przywództwa „na opozycji”?

Jego cele znamy: konsolidacja własnego ugrupowania, tak by mogło podjąć grę polityczną z partią Hołowni i ludowcami o elektorat umiarkowany, nieufny nie tylko wobec Kaczyńskiego, ale i Tuska. Grę pragmatyczną, lecz zdecydowaną i czytelną w sensie wartości: za demokracją konstytucyjną, Polską na Zachodzie, a nie na Wschodzie, za prawami i wolnościami obywatelskimi, postępem obyczajowym i społecznym.

Elementem tej gry jest Lewica, największy znak zapytania z perspektywy Tuska. Aleksander Kwaśniewski ostrzegł go, by nie spychał Czarzastego w objęcia Kaczyńskiego, ale Czarzasty nie ma ochoty ściskać się z Tuskiem. Wydaje się, że Tuskiem nie kieruje jakieś głębokie uprzedzenie do Lewicy, ale zniechęca go czy odstrasza jej nieprzewidywalność.

Tusk pamięta, że PiS zdobył samodzielną większość Sejmową wskutek tego, że ówczesna „zjednoczona lewica” w 2015 r. nie zdobyła wymaganych 8 proc., które zgodnie z ordynacją poszły na PiS. Gdyby Razem poszło wtedy z lewicą, przekroczyliby próg i Kaczyński nie miałby większości samodzielnej, a może nawet rządu. Od tamtego czasu zmieniło się wiele, ale nie arytmetyka wyborcza, chyba że Kaczyński przeforsuje deformę ordynacji. Wnioski i decyzje należą do liderów sił demokratycznych.