Na winko z Glińskim, Suskim i Szumowskim

Siemoniak z Budką zrujnowali starania Tuska o odbudowę wizerunku Platformy. Na winko z przeciwnikami, którym zarzuca się ciężkie grzechy przeciwko demokracji, się po prostu nie chodzi. A jeśli się chodzi, trzeba opuścić kierownicze stanowiska w głównej partii opozycyjnej. Teraz „kurwizja” ma używanie, a Platforma leży w rowie.

Nie wiem, jakie motywy kierowały red. Mazurkiem. Może mu się polski Sejm pomylił z brytyjską Izbą Gmin. Ale przed chwilą słyszeliśmy, że po reasumpcji skończył się polski parlamentaryzm. Może chciał upuścić parę z kotła obecnego konfliktu między Tuskiem a Kaczyńskim. Ale wtedy powinien ich obu zaprosić do debaty przed mikrofonem i zadać podstawowe pytania bez znieczulenia. A może chciał wrobić polityków, odbierając im wiarygodność w oczach wyborców: popatrzcie, jak sobie miło gwarzą przy winie na mojej imprezie, a przed kamerami prężą muskuły. Za winko, zaproszenie do studia, okazję do wymiany plotek zawiesili swoje tyrady o końcu demokracji i rządów prawa, obronie TVN i Polski przed polexitem.

Jaka jest prawda, wie red. Mazurek, opinia publiczna zdana jest na spekulacje. Tak czy inaczej, zaprosił na imprezę w miejscu publicznym liderów politycznych, a oni je przyjęli. Tam czyhali na nich fotoreporterzy, taka praca. Polska patrzy dziś z osłupieniem i niesmakiem na bratanie się orędowników demokracji z jej destruktorami. Nic dziwnego, że „Tusk się wściekł”.

Niektórzy są skłonni tolerować takie imprezy. Tak, ale nie w czasie marnym dla praworządności i demokracji. Goście red. Mazurka ze strony władzy nie cieszą się dobrą sławą: fundusze dla nacjonalistów, respiratory od handlarza bronią, lex-TVN. To rzeczywiście ponure fakty polityczne, jak w ich obliczu można robić perskie oko?

Na winko zaprosił polityków znany dziennikarz. Zaznaczmy tu, że generalnie miksowanie dziennikarzy z politykami tylko pozornie służy pozyskiwaniu informacji ważnych dla życia publicznego. Politycy mogą dziennikarzami przy takich okazjach manipulować. Tymczasem zdobywanie informacji polega na ciężkiej pracy o własnych siłach i na własne ryzyko. Informacje trzeba weryfikować w różnych, niezależnych źródłach, a potem publikować i rzucać na szersze tło, wykorzystując niezależnych od władzy świadków wydarzenia i ekspertów. Im dziennikarz bliżej polityka, tym większe ryzyko, że obaj stracą wiarygodność.

I tak jedna imprezka podważyła właśnie wiarygodność uczestniczących w niej polityków. Politycy, którzy nie wzięli udziału, też dostaną rykoszetem. Ludzie zezłoszczeni wyładują się nie tylko na nich, ale i na partiach, do których politycy należą. Mazurek może zapraszać kogo chce, ale do siebie do domu, prywatnie, bez rozgłosu. A tak politycy zaliczyli wpadkę. Głównie PO, bo pisowskim ich elektorat wszystko wybacza.

Po demokratach spodziewamy się więcej. Dużo więcej. Teraz wolno pytać: to jak jest? Polska zmierza do autorytaryzmu czy tak tylko gadacie? No bo pijecie winko z tymi, których o to oskarżacie. W polityce i w dziennikarstwie godnych tej nazwy muszą być czerwone linie, inaczej będzie cyrk, hucpa i korupcja.