Demokraci, uważajcie na wybory

Jak wygrać wybory, choć poparcie słabnie? W systemie Orbána i Putina da się zrobić. Putinowska partia władzy Jedna Rosja znów będzie miała większość w Dumie po trzech dniach głosowania. Gorzej może pójść Orbánowi, z którym w sondażach zrównała się zjednoczona opozycja.

W Rosji władza miała całą gamę wypróbowanych już wcześniej sposobów, by wynik zamówiony przez Putina wykazały oficjalne dane. Nie pozwolono na kamery monitorujące przebieg głosowania w lokalach wyborczych i nie dopuszczono niezależnych obserwatorów zagranicznych ani krajowych, uznanych za współpracowników opozycji, na czele z zesłanym do łagru Nawalnym. Ani on, ani inni kandydaci mający dość putinizmu nie zostali wpisani na listy. Ot, prosta sprawa: władza widzi, że masz szanse, to nie pozwala ci startować pod dowolnym pretekstem, a powolne jej sądy aprobują taką praktykę. Całkiem jak w Iranie.

Kilku dopuszczonych załatwiono inną prostą sztuczką: obok nich na listach pojawili się „dublerzy” o identycznych nazwiskach, a nawet podobnych twarzach. Dziś walka wyborcza toczy się szczególnie zażarcie i bezpardonowo w internecie, więc władza wymogła na właścicielach najpopularniejszych social mediów zablokowanie stron kandydatów opozycyjnych. Do tego dochodzi straszenie i nękanie w „realu” przeciwników politycznych. Współpracownicy Nawalnego wyjeżdżają z kraju lub zastraszeni zaprzestają działalności. Wyklucza się ich piętnem „agentów zagranicznych”.

Zamówiony wynik daje partii putinowskiej większość konstytucyjną, mimo że w sondażach poparcie dla jego partii nie sięga 30 proc. I o to chodziło, bo Putin szykuje się do zmiany konstytucji, która pozwoli mu być prezydentem przez kolejną kadencję lub namaścić następcę. Kreml i państwowa komisja wyborcza odrzucają wszelkie skargi dotyczące uczciwości wyborów jako niewiarygodne lub zlecone przez zewnętrznych albo wewnętrznych wrogów Rosji. Jedyna tolerowana jeszcze partia demokratyczna Jabłoko zdobyła JEDEN mandat, Jedna Rosja – grubo ok. 330.

Na Węgrzech toczą się prawybory kandydata zjednoczonej opozycji na następcę Orbána. To, co nie udaje się w Polsce, udało się w Budapeszcie, gdzie zjednoczona opozycja wygrała wybory na mera stolicy, a teraz szykuje się do walki o wygraną w wyborach parlamentarnych w przyszłym roku. Nagle do głosowania wewnętrznego wtargnęli hakerzy, blokując je na dwa dni.

Mer Budapesztu Karacsony, jeden z kandydatów na szefa rządu, popierany przez zielonych i lewicę, ogłosił, że atak wyszedł z Chin i dodał, że dziś wszystkie szlaki w polityce węgierskiej wiodą właśnie tam. Orbán tymczasem obiecał wzorowane na 500+ ulgi podatkowe dla rodzin węgierskich i podwyżkę pensji minimalnej do ponad 550 euro. Obiecał też, że nie odpuści wbrew Brukseli z ustawą zakazującą „promocji homoseksualizmu”. Wcześniej podzielił kraj na jednomandatowe okręgi wyborcze, zmniejszył liczbę foteli w parlamencie, praktycznie zlikwidował niezależne media.

Wydaje się, że wyborcze scenariusze rosyjskie w Polsce są niemożliwe, póki należymy do UE. Scenariusz węgierski, w którym zjednoczona opozycja odsuwa Orbána od władzy, też chyba nie wchodzi w grę, mimo że daje największą szansę na odsunięcie Kaczyńskiego. Demokraci nie mogą spać spokojnie, licząc, że nasze wybory parlamentarne, kiedykolwiek ogłoszone, będą wolne i uczciwe. Grozi im „reasumpcja”, gdy się okaże, że siła perswazyjna zasieków kolczastych i „okupacji brukselskiej” się wyczerpuje, a rośnie niezadowolenie na tle ekonomicznym.

Masowe manipulacje i fałszerstwa wyborcze na razie są niemożliwe. Lecz demokraci powinni dmuchać na zimne: protestować przeciwko szykowanym przez PiS z Kukizem manipulacjom kodeksem wyborczym, szykować przedstawicieli do wszystkich komisji, monitorować przebieg głosowania (cuda nad urną), stworzyć sprawny i szybki system podawania wyników w każdej komisji po wywieszeniu protokołów. I dobrze przygotować się zarówno na porażkę, jak i, oby, wygraną.