Po PO?

Na razie jest 2:2. Dwie kadencje Platformy z PSL, dwie – PiS z przystawkami. Jeśli Kaczyński wygra uczciwie trzecią kadencję, „zjednoczona prawica”, w takiej czy innej formie, będzie rządziła Polską już może nawet 12 lat. A to oznacza, że dopadnie ją efekt zmęczenia wyborców jej rządami, nawet jeśli wciąż będą kupowali poparcie rozrzutnym rozdawnictwem dóbr i przywilejów w zamian za lojalność.

Wbrew propagandzie oficjalnej i szeptanej aktywa opozycji są wciąż spore. W sondażach partie opozycyjne, lewicowe, skrajnie prawicowe i centrowe nadal mają w sumie większe poparcie niż obecny obóz władzy. Opozycja kontroluje Senat i wyraźną większość samorządów, zwłaszcza w dużych i średnich miastach. Kościół instytucjonalny traci poparcie wśród młodzieży i w niepisowskiej części społeczeństwa.

Odgórna rekatolizacja na dłuższą metę wzmocni tendencję liberalną. Gdy PiS utraci w końcu władzę, oddolna laicyzacja społeczeństwa ulegnie przyspieszeniu w reakcji na narzucany i wymuszany kult Jana Pawła II i „wartości chrześcijańskich”. Wahadło poleci w przeciwną stronę.

Platforma powinna zrobić wszystko, by dotrwać w jako takiej formie do fazy powszechnego zmęczenia rządami Kaczyńskiego. Jest wciąż potrzebna jako siła centrowa. Celem Kaczyńskiego jest tak silna polaryzacja społeczeństwa, by centrum zniknęło, a wyborcy mieli tylko dwie opcje: głosować na PiS albo na lewicę. A Lewicę chce zwasalizować. Niewykluczone, że dopuszczając ją w jakimś stopniu do rządzenia lub przyznając jej status opozycji koncesjonowanej. Sondaże potwierdzają, że taka operacja jest możliwa: poparcie dla Lewicy jest niższe niż dla PO, nawet po głosowaniu nad ratyfikacją Funduszu Odbudowy.

Dla Platformy wyniki są alarmujące. Spada do poziomu 11 proc., trzy razy mniej, niż wynosi aktualne poparcie dla PiS. Seria odejść i wykluczeń osób od lat związanych z PO przykuwa dziś uwagę mediów bardziej niż seria afer z udziałem prominentów obecnej władzy. W internecie przywództwo Borysa Budki jest powszechnie kontestowane zarówno przez sympatyków PiS i prawicy, jak i lewicy, a także przez część wyborców PO. Wygląda na to, że tracą oni wiarę w przyszłość partii w obecnym jej kształcie. A partia, która w oczach jej członków, działaczy i wyborców nie da rady wrócić do władzy, traci rację bytu.

Są w zasadzie dwie opcje: reset lub dekompozycja zakończona zejściem ze sceny politycznej. W obecnej sytuacji „budkizm” ani „schetynizm” nie rokują dobrze. Pozostając w centrum, Platforma musi wyciągać wnioski ze zmieniającej się sytuacji politycznej (po głosowaniu nad Funduszem Odbudowy) i społeczno-kulturowej (polaryzacja na tle światopoglądowym).

Z centrum chce ją wypchnąć nie tylko Kaczyński, ale też Hołownia. Platformiani dysydenci ciągną do Hołowni, czyli w nim widzą przyszłość i lidera, a nie w Budce. Trzaskowski jest największym atutem wartym 10 mln głosów, ale unika jasnej deklaracji, podobnie jak ojciec założyciel i wciąż prawdopodobnie największy autorytet partii, Tusk.

Budka zachowuje się tak, jakby chciał obecny kryzys przeczekać. Liczy na opadnięcie emocji, wygaśnięcie ataków zewnętrznych i sporów wewnętrznych. Owszem, stara zasada polityki realnej przypomina, że w czasie przeprawy koni się nie zmienia, a w czasie kryzysu trzeba zachować kontrolę nad emocjami, czyli zimną krew. Bo decyzje wymuszone pod presją mediów czy Facebooka mogą być jeszcze gorsze. Mimo to tylko reset wydaje się szansą na uniknięcie katastrofy.