Historyczna wolta Lewicy: za jaką cenę?

Koalicja Obywatelska słusznie wstrzymała się od głosowania nad Funduszem Odbudowy. Ratyfikacja przeszła dzięki parlamentarnej Lewicy. Jej deal z Kaczyńskim to największa wolta w historii politycznej Polski po 1989 r. A obsadzenie KO i przewodniczącego Budki w roli czarnego luda ziejącego rzekomo nienawiścią do Unii Europejskiej to historyczny szwindel.

To nie Budka wywołał kryzys w obozie obecnej władzy, tylko Ziobro. To, że ujdzie mu to na sucho, jest skandalem. Koalicjant głosujący w tak ważnej sprawie przeciwko linii rządu w normalnym państwie demokratycznym powinien wylecieć z rady ministrów albo podać się do dymisji. Jednak wolta Lewicy przykryła tę sprawę. To kolejna przysługa Czarzastego dla Kaczyńskiego i Morawieckiego. Nie dość, że uratował rząd przed upadkiem, to jeszcze pomógł odwrócić uwagę od roli Ziobry i jego grupy.

Było pewne, że KO nie zagłosuje przeciwko Funduszowi. Przecież jej reprezentacja PO w Parlamencie Europejskim głosowała – tak jak Europejska Partia Ludowa – za Funduszem. W Sejmie po wolcie Lewicy powstała nowa sytuacja: KO musiała wysłać do wyborców sygnał, że po odrzuceniu jej poprawek i postulatów do Krajowego Planu Odbudowy nie chce być jak Lewica opozycją chodzącą na pasku Kaczyńskiego. Politykę Platformy w sprawie Funduszu można łatwo zrozumieć: nie kupujemy kota w worku.

Co było stawką w grze? Przede wszystkim wiarygodność władzy. Ale też przewidywane konsekwencje jej dalszego postępowania z funduszami europejskimi. Ich rozdział może być wykorzystany do walki z samorządami, których PiS nie kontroluje politycznie i dlatego uważa je za wrogie. W szczególności z metropoliami i dużymi miastami oraz wszelkimi instytucjami samorządowymi i organizacjami społecznymi niezależnymi od obecnej władzy.

Ziobro głosował przeciw ratyfikacji, bo obawia się, że zasada „pieniądze za praworządność” przyjęta w zeszłym roku przez Unię może zostać uruchomiona. A w grze związanej z ratyfikacją chodziło też o praworządność. Lewica przez ostatnie lata włączyła się do obrony praworządności w Polsce.

Jej elementem była obrona praw kobiet. Wolta lewicy oznaczała, że z tej walki się wycofuje. Interesują ją teraz sprawy socjalne, „sprawiedliwość społeczna”, a prawa i swobody obywatelskie w drugiej kolejności lub wcale. To musiało oburzyć inne siły prodemokratyczne i zaboleć młody elektorat Lewicy.

Słusznie, bo walka z autorytarnymi zapędami władzy musi łączyć praworządność i prawa obywatelskie ze sprawami społecznymi. I jak teraz Lewica wytłumaczy swym wyborcom, że oddzielając walkę o praworządność i prawa człowieka od kwestii społecznej, dołączyła do prawicy i Kościoła Rydzyka i Jędraszewskiego i do skrajnej prawicy? Wolta Czarzastego i spółki naznaczona jest wewnętrzną sprzecznością: nie da się jednocześnie być za wolnością i przeciwko niej.