Zdrowy antyklerykalizm. Jak nie wylewać Kościoła z kąpielą?

Lubię w dyskusjach publicznych przytomne głosy odrębne. Dziś w odniesieniu do wywiadu Dominiki Wielowieyskiej z Adamem Michnikiem. Za takie uważam dwa teksty wydrukowane w „GW” już po wywiadzie: lewicowy Arkadiusza Gruszczyńskiego i centrowy Bartłomieja Sienkiewicza. Unikają tonu tyrad antyklerykalnych. Próbują oddzielić krytykę polityki Kościoła od krytyki katolicyzmu.

Nawet ludzie Kościoła – ci roztropni – zgodzą się, że antyklerykalizm jest dobry, bo może oczyszczać Kościół ze złogów pychy. Problem polega dzisiaj na tym, że nie oczyszcza. Nikt w Kościele urzędowym w Polsce nie chce niczego w nim oczyszczać ani odnawiać. Ta bierność, samozadowolenie i kościelny syndrom oblężonej twierdzy uderzyły rykoszetem w wywiad. Uznano go, nawet w kręgu Michnika, za kapitulację wobec Kościoła.

Niesłusznie, bo Michnik nie broni obecnej polityki Kościoła. Moim zdaniem jego intencja była dobra. Nie bronił bynajmniej Kościoła Jędraszewskiego i Rydzyka, tylko obywatelskiego prawa katolików do bycia katolikami w ramach Kościoła instytucjonalnego lub poza nimi.

Dostrzega grzechy i błędy Kościoła – ciężkie, groźne społecznie, kompromitujące moralny autorytet Kościoła. Wie, że skutki kulturowej dominacji katolicyzmu w polskim społeczeństwie też mogą być opłakane. Ale wie także, że na tym temat się nie wyczerpuje.

Gruszczyński dostrzega prostą prawdę, której nie chcą dostrzec autorzy antyklerykalnych filipik: „ludzie chodzą do kościoła, ponieważ szukają odpowiedzi na pytania o sens życia, chcą się zidentyfikować z grupą (…) wielu szuka w Kościele realnej pomocy – przychodzą po jedzenie, ubrania, wysyłają dzieci na bezpłatne kolonie, mogą liczyć na wsparcie psychologiczne. W wielu miejscowościach kościół jest jedynym miejscem publicznym, teatrem relacji społecznych”. To ciekawy wątek: Kościół buduje swój wpływ na zaniedbaniach społecznej polityki państwa. Chcecie mniej Kościoła w społeczeństwie, nie pozwólcie mu wyręczać rządu.

„Często odnoszę wrażenie – dodaje Gruszczyński – że moja lewacka banieczka fantazjuje o świecie, którego nie ma. Kościół jest w nim reliktem przeszłości, wszyscy księża są pedofilami i złodziejami, Polacy masowo dokonują apostazji, a dzieci przestają chodzić na religię. To mrzonki”.

Potwierdzam te obserwacje, a także przeświadczenie, że Kościoła Adama Michnika – jeśli tak można powiedzieć – dziś nie ma (choć kiedyś istniał, czego sam byłem świadkiem). Ale katolicy pozostali i będą wśród nas nadal w przewidywalnej przyszłości nie tylko z powodów bytowych i społecznych, lecz też duchowych. Póki nie pojawi się jakaś nowa, szeroka i przekonująca alternatywa. I z tego myślący niezależnie powinni wyciągać praktyczne wnioski. Szczególnie politycy umiarkowani, pragnący być głosem umiarkowanej części społeczeństwa, a nie skrajniaków na prawicy czy lewicy. Przykładem może być artykuł Sienkiewicza o Kościele w Polsce i stosunku do niego liberalnych centrystów.

Sienkiewicz, choć z innej pozycji ideowej i politycznej, pisze w podobnym duchu co Gruszczyński. Nazwałbym jego nastawienie konstruktywnym realizmem politycznym.

Podobnie sądzi, że Kościół jest dziś w głębokim kryzysie, ale „jest największą w Polsce organizacją społeczną, angażującą codziennie dziesiątki tysięcy ludzi, jest niezbywalną częścią historii i kultury naszego kraju. Jako roztropni liberałowie i polscy patrioci nie powinniśmy wspierać destrukcji tego dorobku i społecznej aktywności. Dlatego powinniśmy szukać rozwiązań poza postawami walki z Kościołem, ale w mądrym działaniu w obrębie państwa, przywracającego zachwianą równowagę we wzajemnych stosunkach. Powinniśmy tworzyć te rozwiązania, mimo że Kościół przyjmie nasze działania jako wrogie. Realizm każe czasami wziąć odpowiedzialność nie tylko za swoich zwolenników, ale czasami też za przeciwników”.