Polska droga do niewolności

Wciąż „wolni”? W rankingu amerykańskiego Freedom House Polska plasuje się w grupie 89 państw uznanych za „free”, czyli wolne w sensie przestrzegania i korzystania z praw i swobód obywatelskich. No cóż, może z daleka widać lepiej, a może gorzej.

Tak, wciąż mam paszport w domu, mogę kupić „Wyborczą”, słuchać TVN24 i TOK FM, granice są (jeszcze) otwarte, portale krytyczne wobec obecnej władzy nie są blokowane przez państwo. Mogę pisać i publikować krytyczne teksty, iść na pokojową demonstrację w obronie praw kobiet czy sędziów nękanych przez władze z wykorzystaniem prawnych kruczków. A przecież widzę, czuję i wiem, że Polska wkroczyła na drogę do „niewolności” (unfreedom). To termin użyty przez amerykańskiego historyka, znawcę Europy Środowo-Wschodniej Timothy Snydera. Autor pokazuje, jak Kreml walczy z Zachodem na Zachodzie z wykorzystaniem zachodniej skrajnej prawicy.

To praca publicystyczna, więc niektórym historykom i ośrodkom o nastawieniu prawicowo-konserwatywnym się nie podoba. Ale mieszkańcy tej części Europy, a więc i Polski, o nastawieniu „demoliberalnym” (to pogardliwe określenie używane przez skrajną prawicę atakującą system demokracji konstytucyjnej opartej na praworządności) mogą bez trudu rozpoznać w książce Snydera swoje niepokoje. Ja rozpoznaję.

Czy Elżbieta Podleśna, Klementyna Suchanow, sędziowie Igor Tuleya i Waldemar Żurek, pisarz Jakub Żulczyk, dziennikarze śledczy prześwietlający sprawę Obajtka, badacze Holokaustu Jan Grabowski i Elżbieta Engelking, autorzy studium o losach Żydów w wybranych powiatach okupowanej przez Niemców Polski, mają pewność, że żyją w kraju wolnym od nacisków władzy na osoby, które władza uznała za polityczne zagrożenie? Znów słychać o próbie obalenia marszałka Senatu z wykorzystaniem dętych zarzutów korupcyjnych.

Bo niby wolność wciąż jest, ale istnieje uzasadniona empirycznie obawa, że podlega kaprysowi rządzących, a nie zasadom praworządności. A rządzący są gotowi w każdej chwili ją ograniczyć lub zawiesić, jeśli taka będzie ich wola i ocena sytuacji politycznej pod kątem ich interesów. Prawo można znowelizować, przepisy nagiąć, protesty się zdławi lub przeczeka. Posłów opozycji jeszcze się nie wsadza do Berezy i nie katuje w więzieniach, tylko wyłącza się im mikrofon na mównicy sejmowej. Wyników wyborów jeszcze się nie unieważnia jeśli nie są po myśli władzy, ale obsadza się swoimi ludźmi wszystkie instytucje nadzorujące przebieg i wynik wyborów.

A minister sprawiedliwości (!) drwi, że przecież rezygnacja przez marszałka Grodzkiego z immunitetu pozwoliłaby mu się oczyścić z wszelkich zarzutów. Tak jakby to na Grodzkim leżał ciężar dowodu, a nie na prokuraturze. To są już praktyki białoruskie. Ten sam resort tego samego ministra sprawiedliwości (!) ściga się z Turcją islamisty Erdogana w ograniczaniu praw kobiet, a wolność słowa chce regulować, czyli ograniczyć, w ramach jej rzekomego umacniania.

Cenzury państwowej nie ma formalnie, bo po co? Wystarczy nękanie podatkami, pozwami i kontrolami. Tylko nieliczne media nie wyciągną wniosku, że trzeba się samocenzurować w drażliwych dla rządzących sprawach. Niepokornym mediom nie przedłuży się licencji albo je wykupi przez usłużnych rekinów biznesu. Tak wygląda ta nasza „road to unfreedom”. Wszystko dzieje się klatka po klatce, jak na spowolnionym filmie, orbanowską metodą salami. Nękanie jest wybiórcze, chodzi o „efekt mrożący”. To działa, ale zwykle niedługo. Dłużej, gdy władza sięga po nagą przemoc przeciwko obywatelom i sprzymierza się z siłami jeszcze bardziej skrajnymi, by dalej rządzić.

Bezpośrednie szukanie analogii historycznych jest ryzykowne, ale refleksja nad historią i wnioskami z niej płynącymi może pomóc zrozumieć obecną rzeczywistość polityczną. Prof. Szymon Rudnicki, badacz przedwojennej polskiej skrajnej prawicy, ONR i Falangi, tak mówi w rozmowie z Andrzejem Brzezieckim w najnowszym numerze „Ale historia”: „Partie faszystowskie dochodziły do władzy w krajach demokratycznych, a Polska była krajem autorytarnym i sanacja nie zamierzała się dzielić władzą. Musiała jednak sięgnąć po świeżą krew i dlatego swój wzrok płk Koc skierował na ONR”. Na kogo kieruje dziś wzrok wicepremier Kaczyński?