Makabra dominikańska

Jest gorzej, niż by wynikało z listu wrocławskich dominikanów. Witałem go z ostrożną nadzieją, że toruje drogę do prawdy o sekciarzu w zakonnym habicie. Dwa tygodnie później czytam wywiady na ten temat w „Gazecie Wyborczej” i Onecie. Prawda wyszła z ukrycia i jest przerażająca.

Nie ma pedofilii, a jednak działa ten sam mechanizm: ukryć, przeczekać, chronić sprawcę zła, a nie ofiary. Działa skutecznie, bo udało się prawdę ukryć przez 20 lat, a przestępcę uchronić od odpowiedzialności karnej. I to gdzie?! W zakonie, który ma się troszczyć o pogłębienie wiary młodych ludzi. I ten zakon powierza to zadanie mistrzowi manipulacji nie tylko młodymi, ale też liderami.

Co za diabelski spryt wykreować się na specjalistę od sekt manipulatorskich, samemu będąc sekciarzem o patologicznych skłonnościach, którego podnieca nie tylko seks na ołtarzu, ale przede wszystkim całkowita kontrola nad życiem ludzi, którzy mu ufają bezgranicznie.

Dla mnie to jest także katastrofa z powodów osobistych. Wiele dobrego spotkało mnie i moich bliskich ze strony dominikanów, a z ojcem Maciejem Ziębą zrobiłem niejeden wywiad. Żegnałem go na naszej stronie niecałe trzy miesiące temu.

Nie mogłem zapytać o Wrocław, bo nic o tym koszmarze nie wiedziałem, on wiedział wszystko. Teraz nie może już odpowiedzieć na niczyje pytanie.

Na zawsze pozostanie we mnie tragiczny kontrast między Maćkiem, jakiego znałem i ceniłem, a ojcem prowincjałem, który uprzedza podczas spotkania z ofiarami, że jakby poszły do prawników czy dziennikarzy, to jest na to przygotowany. Ja na tę makabrę nie byłem przygotowany.