Groźna gadka dziadka

Jarosław Kaczyński nie ma już nic nowego do powiedzenia, ale ma władzę. Coś bełkocze zza maseczki, ale ten bełkot ma moc najwyższej dyrektywy politycznej dla obozu rządzącego. Dlatego nie można jego słów ignorować, choć ma się już go dość. Podobnie jak premiera i innych neodygnitarzy. Grają tę samą płytę od pięciu lat: oni są patriotami, opozycja demokratyczna to reprezentanci obcych interesów.

Oni harują 48 godzin na dobę, opozycja rozrabia na ulicach i w Brukseli, bo nie rozumie i nie docenia ich harówki dla Polski. Oni mówią polszczyzną ojczyzną, a opozycja Orwellem. Oni tropią agentów Putina, a opozycja jest jak Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej i Związek Patriotów Polskich Wandy Wasilewskiej (swoją drogą Kaczyński błysnął znajomością historii, tylko kto wśród młodych na strajkach kobiet czy klimatycznych to doceni?). Tyle że zapomniał, iż akurat ta debata dotyczyła jego roli jako komisarza bezpieczeństwa, a pałka teleskopowa i gaz stały się znakami jego rządów.

No to czas zapytać, że skoro tak, to czy wymienią opozycję na swoją? Byłoby to logiczne w kontekście środowych wystąpień sejmowych Kaczyńskiego i Morawieckiego. Brecht szydził, że skoro władza nie daje rady z narodem, to powinna wybrać sobie inny naród. Kaczyńskiemu marzy się Sejm PRL, gdzie zamiast opozycji były „stronnictwa sojusznicze”.

Tylko jak się do tego zabrać, gdy to raczej nie ten moment? Za pasem kolejna rocznica stanu wojennego. Siłowa rozprawa ze „zdradzieckimi mordami” i protestami obywatelskimi w środku demokratycznej Europy to jednak duże ryzyko, a efekt pacyfikacji niepewny.

Gorzko o tym myśleć, ale trzeba. Nie bierzemy na serio ich zapowiedzi. A jednak oni prowadzą dalej kampanię antyeuropejską i antysamorządową. Do obu mają jeszcze jedno narzędzie: odkupioną przez Orwell, pardon, Orlen prasę regionalną. Oni nie mają już innej drogi, spalili mosty: muszą i będą łamać opór większości. Im jest wszystko jedno, za jaką cenę. A nam?