Jaki kompromis z Unią, ministrze Gowin?

Znakomity historyk prof. Andrzej Friszke postawił sprawę jasno, tak jak trzeba: albo Polska w Unii i we wspólnocie demokracji zachodnich, albo Polska pod władztwem Rosji. Przypomniał w „Faktach”, że wymuszone na Polsce przez Sowiety odrzucenie powojennego planu Marshalla wypchnęło nas na długie dziesięciolecia z demokratycznej Europy i skazało na wykluczenie z imponującego postępu cywilizacyjnego, jaki nastąpił po wojnie w Europie Zachodniej i Skandynawii.

Teraz historia poniekąd się powtarza w kontekście weta, którym rząd pisowski szantażuje Unię Europejską. Najpierw Morawiecki chwalił się budżetowym sukcesem, teraz chce budżet unijny wetować. I ma w tej zmianie kursu wsparcie Kaczyńskiego. Zmianę wymusił na obu Ziobro. Pisowcy i ziobryści kpili, że Unia nic im nie zrobi za to, co wyprawiają z praworządnością. Bo jest niepozbierana i rozrywana od wewnątrz sprzecznymi interesami i dążeniami, do czego zresztą przyczyniali się na potęgę Kaczyński z Orbánem, skrajna prawica z prezydentem Dudą.

Jakie było przykre dla nich zaskoczenie, że 25 państw unijnych jednak zgodziło się na zdrową zasadę „fundusze za praworządność”. Ale nie miejmy złudzeń: Ziobro realizował plan Kaczyńskiego. Obezwładnić sądownictwo, upolitycznić prokuraturę i policję, aby pisowski walec mógł bez przeszkód miażdżyć ustrój konstytucyjny. PiS liczył, że praworządność ludzi nie obchodzi, tylko kasa. Nie liczył się z innym biegiem wydarzeń i teraz zbiera owoce krótkowzroczności i arogancji. Bo okazuje się, że obywatele są gotowi protestować przeciwko władzy, która zabiera im i praworządność, i fundusze.

Weto oznacza odrzucenie gigantycznej i szalenie potrzebnej Polsce pomocy w epoce demolującej gospodarkę i życie społeczne pandemii. Jeśli do weta dojdzie, Unia nam tego nie zapomni. Ona sobie poradzi, ale my sami wypchniemy się do drugiej ligi, a może i poza Unię.

Tragiczna różnica między odrzuceniem planu Marshalla a odrzuceniem budżetu i funduszu rekonstrukcji polega na krótkim słówku: „sami”. Wtedy Polska, włączona w Poczdamie do radzieckiej strefy wpływów, nie mogła decydować o swoim losie, prowadzić niezależnej od Rosji sowieckiej polityki, wybrać demokratycznie swojego parlamentu i rządu, prowadzić wolnej i pluralistycznej debaty o sprawach publicznych.

Sowiecki minister spraw zagranicznych Mołotow odrzucił plan Marshalla: ok. 13 mld ówczesnych dolarów amerykańskich (dziś byłoby to 130 mld). Dlaczego? Pod pretekstem, jakiego dziś używa propaganda pisowska: że przyjęcie pomocy oznaczałoby podporządkowanie Zachodowi i utratę suwerenności. Polska i inne „demoludy”, które usłuchały Moskwy, utraciły w efekcie i fundusze, i suwerenność.

Dzisiaj demokratycznie wybrane władze Polski same, bez nacisku i przymusu z zewnątrz, idą tymi manowcami. Ignorując protesty legalnej opozycji, chcą odrzucić rekordowo wysokie fundusze na dalszy rozwój kraju. Gdyby rządzący dopięli swego, Polsce groziłyby zastój i regresja ekonomiczna, społeczna i cywilizacyjna. I przesunięcie naszego kraju do strefy wpływów Rosji. Formalne poddaństwo pewno by nie nastąpiło, wystarczyłaby uległość. Kaczyński potrafi się postawić Zachodowi, z Rosją nie zadziera. Nie zdołał nawet wydobyć z błota smoleńskiego wraku.

Oczywiście obóz „zjednoczonej prawicy” nie jest monolitem. Wciąż są w nim ludzie, którzy widzą złowrogie skutki szantażu wetem. Minister Gowin pretenduje do roli ich rzecznika. Ale gdy on mówi o „kompromisie” w sprawie nieszczęsnego weta, premiera Morawieckiego trzyma w politycznym szachu eurofob Ziobro, a większość obecnej pisowskiej wierchuszki albo milczy, albo bez żenady idzie za Ziobrą. Interes narodu i państwa liczy się dla nich mniej niż interes partyjny i ich stołki, apanaże, brylowanie w mediach.

To sytuacja dramatyczna. Gowin odgrywa znów rolę dwuznaczną: niby chce „kompromisu”, ale nie wiadomo, jakiego. Czy „kompromis” ma polegać na wybiciu zębów zdrowej formule „kasa za praworządność”? Taki kompromis nie jest żadnym kompromisem, tylko upokorzeniem większości państw UE. Gdyby Unia zgodziła się na rozmycie tej zasady, poniosłaby porażkę wizerunkową i polityczną. Pozycja Gowina jest słaba, może od czasu do czasu udawać Stańczyka, służyć za balon próbny, ale nic więcej.

W normalnym państwie ten spór powinien przeciąć prezydent. Ale mamy dziś prezydenta, który nie chce i nie może stawić czoła wyzwaniu. Bo sam przyłączył się do frakcji antyeuropejskiej krzyczącej, że Unia nas bije (pamiętacie krzyk Rokity, że go biją Niemcy?). Tymczasem to oni chcą bić i biją własnych współobywateli. Nie zapomnimy Pawłowicz nazwania flagi unijnej szmatą, prezydentowi Dudzie „wyimaginowanej wspólnoty”, Kaczyńskiemu, że porównał UE do ZSRR. Nie mówcie, że to tylko retoryka wiecowa. Język polityków ma kolosalną siłę rażenia. Może budować, może niszczyć, jednoczyć wokół dobrych albo złych celów.

Język pisowski truje umysły i niszczy wspólnotę wokół konstytucji jako kodeksu naszych wartości i wokół państwa jako dobra wspólnego. To jest nasza prawdziwa i pożądana wspólnota, nasza racja stanu i nasz prawdziwy narodowy interes. Alternatywą jest sarmatyzm, liberum veto, finis Poloniae.