Problem z Hołownią

Rafał Trzaskowski wszedł do drugiej tury z wyraźną przewagą nad Szymonem Hołownią. Kandydaci opozycyjni wygrali w większości województw. Gdyby opozycja prodemokratyczna, łącznie z Hołownią, wystawiła jednego wspólnego kandydata, prawdopodobnie byłoby już po Dudzie. Ale to już historia, teraz myślimy o drugiej turze i z niepokojem obserwujemy problem z Hołownią.

Hołownia uważa, że to on, a nie Trzaskowski, powinien zostać wspólnym kandydatem opozycji antyautorytarnej, bo ma mniejszy niż Trzaskowski elektorat negatywny. Tylko że sprawy potoczyły się inaczej. Opozycja nie potrafiła się dogadać, wolała się „policzyć”.

No i policzyła się: 30 proc. wyborców oddało głos na Trzaskowskiego. Na Hołownię dwa razy mniej. A Hołownia zachowuje się tak, jakby nie potrafił się z tym pogodzić. No bo przecież „wszystko oddał Polsce”, a ona stwierdziła, że to jeszcze nie ten moment, na dodatek fani PO i Trzaskowskiego natarli na niego niczym trolle. Te emocjonalne wisty nie wróżą zbyt dobrze w kontekście drugiej tury, ale nic nie jest jeszcze przesądzone. W rozmowie z Dianą Rudnik Szymon Hołownia nieco spuścił z tonu.

Zgoda, Hołownia odniósł sukces. Zebrał grubo ponad 2 mln głosów, w tym wkurzonych na Platformę Schetyny i zmęczonych postsolidarnościowym sporem o Polskę, który Hołownia lekceważąco nazywa „wojenką”. Wyjął z wyborczego niebytu sporą grupę obywateli i ma zamiar ich wokół siebie zorganizować. To jest zła wiadomość dla PiS i ambiwalentna dla Trzaskowskiego.

Trzaskowski, żeby wygrać, potrzebuje, tak samo jak w pierwszej turze, wielkiej mobilizacji swoich wyborców. Potrzebuje również wyborczych posiłków. Od kogo, jeśli nie od wyborców Hołowni i Biedronia?

Problem z Hołownią jest taki, że choć temu zaprzecza, stroi polityczne fochy, gdy czas na dojrzałość i odpowiedzialność. Marzyła mu się druga tura, ale wyprzedził go Trzaskowski. W pierwszych godzinach po pierwszej turze marudził, że może Trzaskowskiego poprze, a może nie poprze. We wtorek oświadczył, że nie ma swojego kandydata, a swoim wyborcom pozostawia wolną rękę, bo nie jest „panem ich sumień”. Brzmi dobrze, ale jak to ma rozumieć wyborca idący głosować 12 lipca?

Bo jednocześnie oświadczył, że zagłosuje „przeciwko wizji Polski Andrzeja Dudy i PiS”. Czyli co? Jego zwolennicy mają głosować na Trzaskowskiego czy oddać głos nieważny? Niespójny to komunikat. Jednak, w wersji optymistycznej, można go chyba interpretować jako wezwanie do głosowania na Trzaskowskiego. Byłoby to godne i sprawiedliwe. Przecież sam Trzaskowski zapowiedział już publicznie, że przyjmuje „minimum programowe” Hołowni.

Poparcie Trzaskowskiego ze strony Hołowni zwiększyłoby szanse na zwycięstwo pana Rafała. Co równie ważne, byłoby zaliczką na konto przyszłej współpracy w parlamencie. Jeśli ruch Hołowni dotrwa do najbliższych wyborów parlamentarnych i wprowadzi do parlamentu znaczącą reprezentację, to jej naturalnym partnerem byłaby Koalicja Obywatelska. Trzeba patrzeć i pod tym kątem na drugą turę prezydencką.

Wśród zwolenników Szymona Hołowni odnajdujemy osoby znane i poważane, np. Rafała Matyję i Kubę Wygnańskiego. Miejmy nadzieję, że doradcy Hołowni pomogą mu otrząsnąć się z traumy zawiedzionych nadziei. Trzaskowski nie jest wrogiem Hołowni. Obaj stali się twarzami bardzo podobnej wizji Polski: demokratycznej, obywatelskiej, otwartej na różnorodność, przyjaznej, troszczącej się o potrzebujących wsparcia, zdolnej do współpracy w ramach wspólnoty państw demokratycznego Zachodu i do zdrowego kompromisu w kontrowersyjnych kwestiach społecznych i kulturowych, dzielących dziś Polskę.

I to powinno być teraz najważniejsze. A nie anse w obozie Hołowni. Tak je opisał psycholog i prezes stowarzyszenia im. Jana Karskiego Bogdan Białek: „W obozie Hołowni najważniejszą kwestią jest teraz, co powinien zrobić Trzaskowski, a czego nie powinien, by ubłagać elektorat Hołowni o głosy. Trzaskowski staje się figurą uosabiającą wszystkie grzechy i zaniedbania PO na przestrzeni dziejów. Więc powinien przeprosić (za wszystko: za Tuska, za Kopacz, za HGW, za Schetynę i za cokolwiek), a potem Hołownię uprosić, pochwalić Hołowni program i przysiąc, że go zrealizuje, a najlepiej, żeby przestał być Trzaskowskim”.

Poza obozem Hołowni też słychać pomruki niezadowolenia. Tak jakby z Trzaskowskim był większy problem niż z niejasnym przesłaniem wyborczym Hołowni. A może nawet jakby z Trzaskowskim był większy problem niż z jego rywalem, Dudą. Słyszymy peany pod adresem sztabu Dudy i pretensje do sztabu Trzaskowskiego. No bo za Trzaskowskim podczas wieczoru wyborczego stali politycy KO. A czemu mieli nie stać? Trzaskowski stanął do rywalizacji z Dudą z mandatem największej partii opozycyjnej, która pomaga jego kampanii i ją finansuje. Co złego w tym, że już na wstępie swego przemówienia po ogłoszeniu wyników podziękował Kidawie-Błońskiej? Wygumkowywanie niewygodnych na jakimś etapie polityków to była specjalność partii totalitarnych.

Trzaskowski nie jest politycznym singlem, nie pozuje na lisowczyka. Ma polityczny życiorys i swoje polityczne środowisko. Nie musi i nie powinien tego wstydliwie ukrywać. Tak robi PiS w swoich kampaniach, chowając przed publicznością liderów o najmniejszym zaufaniu społecznym, pokroju Macierewicza.

Trzaskowski prowadzi kampanię sam, nie wyręcza się liderami KO, nie unika oponentów podczas spotkań z wyborcami, nie wykręca się, jak Duda, od briefingów prasowych. Nie odmówił udziału w debacie w nieprzychylnej mu TVP. Takiej odwagi zabrakło teraz Dudzie, który wykręca się od udziału w debacie przed drugą turą, organizowanej przez kilka stacji telewizyjnych, nad którymi PiS nie ma nadzoru politycznego.

Dziś, na kilkanaście dni przed historyczną drugą turą, w tym, co naprawdę ważne na przyszłość, od Dudy różni Trzaskowskiego wszystko, od Hołowni prawie nic. Wystarczy dobra wola polityczna, by problem zniknął.

P.S. No i problem zaczął znikać w środę dzięki godzinnej rozmowie Trzaskowskiego z Hołownią. Tak trzymać!