O Hołowni, co się partiom nie kłania

Żeby było jasne: wciąż uważam, że Szymon Hołownia jest kandydatem demokratycznym, a jego bliscy współpracownicy nie są agentami jakichś ciemnych sił dybiących na Polskę. Ale jest „ale”. Zgadzam się z Jackiem Żakowskim, który napisał w czwartkowej „Gazecie Wyborczej”, że głosowałby bez oporu na Rafała Trzaskowskiego, „by pozbyć się Dudy i by uniknąć Hołowni”.

Hołownia jedzie po bandzie, gdy powtarza za antysystemowcami typu Kukiza, że trzeba wyjść poza „męczący paradygmat PO-PiS”. Nie ma takiego paradygmatu, a bez niemalowanego, jak za PRL, systemu wielopartyjnego nie ma praworządnej demokracji. Między PO i PiS nie ma żadnej symetrii, to gęba przyklejona partii Tuska przez przeciwników politycznych, którzy chcieliby jej upadku, aby było więcej miejsca dla nich. Kogo zwalcza od pięciu lat propaganda pisowska z tą samą bezczelną i kłamliwą furią, jeśli nie Platformę?

Bajdurzenie o „starych” i zużytych partiach politycznych to hasło, na którym Hołownia chce dojechać do Belwederu. Czy sprawdził, ile lat działa PO, a ile niemieckie, brytyjskie czy amerykańskie partie polityczne głównego nurtu? Przy nich PO/KO to młodzieniaszki. Jeśli Hołownia nie chce się kłaniać partiom, to komu? Nie ma czegoś takiego w realnej polityce jak „bezpartyjny” i niezależny kandydat. Tacy mogą się pojawiać na liście chętnych do Belwederu. Na szczęście dzięki regulaminowi wyborczemu, który odsiewa oszołomów, dziwaków i wywrotowców, tacy chętni mogą wejść do peletonu, ale nie przechodzą do finału. Pamiętacie Stana Tymińskiego? Też udawał „niezależnego”, aby spróbować wykoleić rodzącą się polską demokrację. Wyciągnięto z tego lekcję. Jak dotąd – działała.

Nie ma więc nic dziwnego w tym, że pytamy o sztab i finanse pretendentów do prezydentury. Również Hołowni. Bo jeśli nie jest się kandydatem legalnej, prześwietlonej partii politycznej, to trzeba być tak samo przejrzystym dla wyborców jak kandydaci partyjni. Bezpartyjnością lubią się chwalić antydemokratyczni populiści, nie jest ona sama w sobie wartością polityczną. Bezpartyjnych i partyjnych, podobnie jak partie i ruchy polityczne, oceniamy po czym innym: po celach, do jakich dążą, i skutkach, jakie powodują. Niby dlaczego polityczny żółtodziób miałby zasługiwać na nasze zaufanie bardziej niż lider ,,starej” partii?

Chętnie bym się dowiedział, jak Szymon Hołownia godzi swoje bojowe antypartyjne, „antysymetrystyczne” zawołanie z obecnością w swym sztabie byłego ministra spraw wewnętrznych i nadzorcy służb za rządów PO? Owszem, Jacek Cichocki koordynował działania służb państwa demokratycznego, a nie jakiejś zamordystycznej dyktatury proletariatu. Ale z natury rzeczy poruszają się one także w swoistej szarej strefie i wolno pytać, czy to naprawdę dobry pomysł, by ze swoją zastrzeżoną wiedzą musiał być szefem sztabu Hołowni. W moim odczuciu – niekoniecznie.

Nie przekonuje mnie też mantra Hołowni, że „wybór kolejnego partyjnego prezydenta nie będzie zmianą”. To taki sam tani populizm jak wygrażanie pięścią wszystkim politykom bez różnicy. Tymczasem wybór Trzaskowskiego w miejsce Dudy byłby zmianą przełomową, Polska miałaby prezydenta proeuropejskiego, gotowego do prowadzenia sensownej polityki zagranicznej i obronnej. Po drugie, ukształtował się w naszej polityce zwyczaj, że prezydenci składają po zwycięstwie wyborczym swoje legitymacje partyjne.

Andrzej Duda zrobił to tylko deklaratywnie, Trzaskowski, miejmy nadzieję, potraktowałby ten zwyczaj serio i wtedy też byłby „bezpartyjny”. Ale nie ma nic złego w tym, że głowa państwa ma jakiś rozpoznawalny polityczny rodowód, byleby nie oznaczało to ślepej lojalności. A jakie jest środowisko polityczne (nie mylić ze sztabem!) Hołowni? Nie wiemy, to w najlepszym razie projekt w budowie. Może Hołownia okaże się dobrym budowlańcem, ale do funkcji dyrektora budowy jeszcze ma kawałek drogi.