Homofobia w filmie Sekielskich?

W kraju, gdzie gminy ogłaszają się „strefami wolnymi od LGBT”, ta kontrowersja to sprawa poważna. Odezwały się głosy, że „Zabawa w chowanego” Sekielskich to promocja homofobii. Bo wypowiadają się w niej ludzie Kościoła snujący gawędę o „lawendowej mafii” w Kościele, dając do zrozumienia, że kościelne „lobby gejowskie” jest częścią problemu z pedofilią duchownych. Tylko że to nie takie proste.

We wtorkowej „GW” wydrukowano felieton Wojciecha Karpieszuka pod oskarżycielskim tytułem „Woda na młyn homofobów w filmie Sekielskich”. Autor pisze, że był w szoku, słuchając wspomnianych wypowiedzi. Szok jest zrozumiały, bo gdyby twórcy istotnie chcieli tłumaczyć pedofilię homoseksualizmem, to zaliczyliby brzydką plamę. Miejmy nadzieję, że nie taka była intencja Sekielskich, ale powinni się do tego odnieść.

Bo Karpieszuk ma rację, że jeśli już wprowadzili „homowątek”, to powinni go skonfrontować z opinią seksuologa. To błąd, że tego nie uczynili, bo otwarli przeciwko sobie puszkę Pandory z ciężkimi zarzutami. W normalnym świecie nie daje się głosu homofobii, tylko odsyła tam, gdzie jej miejsce, czyli na śmietnik nienawistnych uprzedzeń.

Być może autorzy chcieli coś zasugerować, ale co? Że bp Janiak sam należy do „lawendowych”? Że krył księdza pedofila, bo ten miał na niego haka? Jeśli tak, to albo należało to poprzeć jakimiś dowodami i skomentować, albo wyciąć ten fragment.

Dodam pod refleksję fragment wywiadu, który przeprowadziłem niecały rok temu z Frederikiem Martelem, autorem głośnej w świecie książki „Sodoma”. Oto, co mówi Martel na temat związku homoseksualizmu z pedofilią:

„Czyli jednak jakiś związek między homoseksualizmem a pedofilią istnieje?
Tylko że krzywdziciele nie zawsze są homoseksualistami. Kłamią na temat swej seksualności, tłumią ją, sublimują, i wydaje im się, że żyją w czystości. Związek między tym wszystkim a kryzysem pedofilskim polega na utajaniu: nie chronimy ludzi, chronimy instytucję Kościoła. Zresztą podobnie dzieje się w wielkich korporacjach, mediach, wojsku, partiach politycznych, ale to nie zmienia faktu, że przestępstwo jest przestępstwem.

Badałem wraz z zespołem 80 osób ten mechanizm. Okazuje się, że biskup czy kardynał ukrywający krzywdziciela sam ma często problem. Nie jest przestępcą, ale ma partnerkę albo jest gejem korzystającym z męskich prostytutek. Większość nuncjuszy to geje, piszą raporty o przestępcach seksualnych, takich jak Karadima czy Marcial Maciel, ale oni mogą ich szantażować. Można sobie wyobrazić, jak tacy księża wezwani na dywanik mówią do biskupa: O tak, jestem sprawcą zła, nie powinienem był tego robić, ale czy ty, przyjacielu, nie żyjesz sam w grzesznym związku? I biskup widzi, że jest w pułapce. Wie, że ksiądz może rozgłosić wszystkim, że biskup ma chłopaka. Tak działa ten system, tak działał także za Jana Pawła II. Wiele osób w jego najbliższym otoczeniu było homoseksualistami”.

Martel sam jest gejem. Nie zwalcza homoseksualizmu, tylko jego utajnianie w Kościele, hipokryzję duchownych będących gejami, a publicznie atakujących „tęczową zarazę”. To jest tematem jego książki, a nie pedofilia w Kościele. Nie widzi bezpośredniego związku, tylko pośredni: lęk przed zdemaskowaniem przez księdza pedofila, który szantażem może wymusić na biskupie milczenie.